Dziś cały dzień spędziłam w szkole. W sumie bardziej wczoraj byłam tym przerażona niż wyszło w praniu. Dietkowo dałam radę i mimo rozlicznych pokus obiadowych w grupie, w postaci makaronów, pizz, naleśników i grzanek z szynką parmeńską - dla mnie to wyjście skończyło się kremem z pomidorów solo :) Tak w zasadzie oprócz herbaty, to była jedyna rzecz z karty którą mogłam zamówić, ale że lubię, nie było problemu. Oprócz tego przygotowałam sobie dzielnie ser biały w pojemniku (który się okazał z braku czasu kolacją) i orzechy calem zachowania godzin jedzenia. Dziś -1 posiłek. No nie dobrze. Oprócz tego mam piekielne zakwasy! coś czułam że te ćwiczenia mają ukryty haczyk ;)
Poza tym pożarłam się wczoraj z Moim. On zupełnie nie rozumie idei oczyszczania i z jakiegoś dziwnego powodu nie pasuje mu to, że jestem na diecie. Nie rozumiem i nie zrozumiem, przecież jego nie zmuszam, ani niczego nie zabraniam, a daję ograniczenia tylko na siebie. Czasami zastanawiam się czy w jego poczuciu w ogóle występuję jako osobna osoba, bo normalnie tak był urażony tym, że nie chciałam jeść tego co zrobił na obiad - jakbym co najmniej wmawiała mu że od dziś żywimy się razem "energią kosmiczną".
Carusela
30 stycznia 2016, 08:34To już chyba tak jest, że oni się denerwują, że chcemy to zmienić... Chociaż z drugiej strony - w ogóle tego nie rozumiem! Powinni być zadowoleni, że zauważamy pewne rzeczy, że chcemy jakoś się lepiej czuć - same ze sobą, co oczywiście zawsze, zawsze, zawsze będzie odbijało się na nich ;) skoro my szczęśliwsze - to i oni bardziej zadowoleni :D!!