Wiele czynników wpłynęło na to, że zapragnęłam się odchudzać. Po pierwsze zdrowie, potem uroda, chęć zrobienia czegoś dla siebie. Mnie bardzo poruszyło złamanie nogi. Przeleżałam (przesiedziałam) w domu 8 tygodni. Oczywiście przytyłam w tym czasie. Kiedy stanęłam na nogi (dosłownie) postanowiłam coś z sobą zrobić. To znaczy schudnąć. Stanęłam na wagę i cieszę się, że nie pękła. Pokazała wyjątkowo mało urocze prawie 89 kg. Przy wzroście 160 cm. No cóż - masakra. To był przełomowy dla mnie moment. Zrobiłam sobie filiżankę kawy (tak, przy niej mi się najlepiej myśli) usiadłam w fotelu i zaczęłam się zastanawiać co chcę osiągnąć. Mam analityczne podejście do życia i muszę sobie przeanalizować wszystkie za i przeciw nim coś zrobię. Choć czasem serce jest dużo bardziej wyrywne ;). Ale z odchudzaniem postanowiłam na chłodno.
Motywacja
Zadałam sobie pytanie - po co w ogóle chcę schudnąć? Niby oczywiste a jednak nie do końca. Jeśli sobie uświadomisz bardzo dokładnie, po co chcesz to zrobić, to stanie się motywacją samą w sobie, a nie tylko celem do osiągnięcia. Ja przede wszystkim z dwóch powodów. Po pierwsze, jak wcześniej pisałam ze względów zdrowotnych. Nic mi nie dolegało, ale przy takiej masie ciała tylko czekać jakiś komplikacji. Poza tym ciągnąć taki tonaż na sobie to było za dużo dla stawów. Jak na swoją wagę byłam niezwykle sprawna, więc na to nie narzekałam. Jednak wiedziałam, że 30 kg nadwagi jest chorobą. Po drugie - zaczęłam się źle ze sobą czuć. Zawsze najgrubsza, zawsze najcięższa. Brak fajnych ciuchów na taki walec. I jak zawsze tryskałam dobrym humorem, tak przestałam. Zaczęło mi to po prostu przeszkadzać. Cała reszta, czyli wygląd, sprawność, lekkość była na dalszym planie. Dla mnie zdrowie i samopoczucie było najważniejsze.
Następnie zaczęłam się zastanawiać ile chcę schudnąć? Żeby nie było, że osiągnę jakiś wynik, a potem będę sobie wyznaczać kolejne poprzeczki. Chciałam tyle, żeby było zdrowo. Wyszło mi, że bardzo szczęśliwa byłabym ważąc 58 kg. Już tyle kiedyś ważyłam i to była waga dla mnie optymalna. I taką wagę sobie wyznaczyłam. Oznaczało to, że miałabym schudnąć ok. 31 kg. Sporo, ale przecież da się zrobić. Nie takie tonaże ludzie zrzucali :).
Już miałam motywację i cel.
W dalszych przemyśleniach przyszło, co będzie, jak zacznę pękać? Bo przecież jesteśmy tylko ludźmi i wiedziałam, że takie chwile będą. Nawet największa motywacja może wtedy nie wystarczyć. Postanowiłam po prostu przeczekać takie momenty. I z założenia pozwoliłam sobie na takie stany. Trudno, pożrę lodówkę, pójdę obeżreć się do fast fooda, przestanę ćwiczyć. To wszystko wkalkulowałam w moje odchudzanie. Po prostu pozwoliłam sobie (jeszcze nie zaczynając odchudzania!) na takie wpadki i postanowiłam nie robić z tego wielkiej afery. Miałam nadzieję, że takie momenty będą jak najrzadsze.
Uzbrojona w takie myśli zaczęłam szukać w necie pomocy fachowej. Kilka razy próbowałam sama się odchudzać, ale z braku pomocy fachowej i zwykłej ludzkiej życzliwości poległam na całej linii. Tak trafiłam na Vitalię. Pamiętniki, Klub Zwycięzców, program odchudzający Vitalii były niezwykle pomocne. To dało mi dodatkową wiarę, że się uda. Plan diety był dla mnie fantastyczny. Trochę go zmodyfikowałam na swoje potrzeby i mogłam zaczynać :).
Do tego wymyśliłam plan ćwiczeń. Pomocny był mój znajomy kulturysta i zarazem dietetyk. Pomógł mi zrozumieć samą siebie i pomógł w ułożeniu optymalnych ćwiczeń. A właściwie systemu aktywności fizycznej. Jak pisałam we wcześniejszych wpisach dla mnie przede wszystkim basen, orbitrek i marsze. Dodatkowo ćwiczenia w domu, ale z tym miałam problem, bo nie umiałam się do nich zmusić ;).
Już miałam wszystko co potrzeba: motywację, jasno postawiony cel, narzędzie do osiągnięcia celu (dieta i ćwiczenia) i pobłażliwość dla siebie w razie wpadki. To ostatnie było dla mnie bardzo ważne. Do tej pory przy próbie odchudzania każde niepowodzenie niestety kończyło dietę i wracałam do wagi początkowej.
I tak zaczęłam swój program odchudzający :)
Do tego doszły małe motywacje po drodze. Coraz mniejsze ciuchy, zachwyty znajomych i... zazdrosne spojrzenia koleżanek. Te ostatnie bezcenne. Tak, jestem próżna :D.
Demotywacja
Nie ma nic gorszego jak brak motywacji przy odchudzaniu. Właściwie w każdej dziedzinie, jaką się zajmujemy. Pierwsze 2-3 tyg. były świetne. Byłam tak zdeterminowana, że ruski czołg by mnie nie zawrócił z obranej drogi. Waga drgnęła w dół, a to taki kop szczęścia, że nikt nie jest tego w stanie pojąć, kto nie przeżył. Po tym czasie nastąpiło załamanie. Zaczęły mi pachnieć pączki, czekoladki itd. Z ćwiczeniami też nie było najlepiej. Na szczęście wiedziałam, że taki kryzys nastąpi. No trudno. Były i pączki i batony i tłuste jedzenie. Ale moje główne postanowienie przetrwało. Gdy minął pierwszy szok po pożarciu tych "niedozwolonych" rzeczy (dobre kilka-kilkanaście dni) stwierdziłam, że żal mi tego, co już osiągnęłam. Wróciłam na dietę. Waga oczywiście odczuła szaleństwo kulinarne, ale stwierdziłam "wpadka mnie nie zawróci z drogi". I tu musiałam przekroczyć siebie. Od tego momentu doszło jeszcze jedno przemyślenie. Wbiłam sobie do głowy, że nieważne, że kryzys, że waga w górę, tylko trzeba robić swoje. Nieważne, czy waga zareaguje w dół czy w górę. Jestem na diecie i tego się będę trzymać z uporem maniaka. No musi zadziałać!
Starałam się nie biegać codziennie na ważenie. Wiedziałam, że parę deko w te lub tamtą nie zrobi różnicy, jeśli będę konsekwentna. A organizm w końcu zacznie spalać tłuszcz. Były momenty, że waga stała dłuuugi czas na jednym poziomie. Było to bardzo demotywujące. No bo jak - ja się tak staram, a tu nic... Ale w głowie jedna myśl "trudno, rób swoje!". I waga po jakimś czasie ruszała z kopyta w dół :). Kryzysów miałam kilka. Jednak moje początkowe postanowienia, by nie robić z tego końca świata pomogły mi wrócić na dietę. Przestały na mnie robić wrażenie wahania wagi w górę czy jej zastopowanie. Oczywiście każdy spadek był, jak małe święto :). Wiedziałam, że konsekwencja przyniesie efekty. I udało się!
Moja najniższa waga przy odchudzaniu to 58,4 kg. Ale sama sobie się przestałam podobać. Mam masę mięśniową i tylko ona zaczęła być widoczna. A gdzie kobiece atrybuty??? A ja miałam zapisany w głowie obraz kobiety a nie suchara mięśniowego. Zakończyłam odchudzanie. Od lutego-marca moja waga waha się między 59-61 kg. Zwykle trochę powyżej 59 kg. Utrzymanie jej nie stanowi problemu. Z ubrań o rozmiarze 46 przeskoczyłam w 34-36 dół i ok. 40 góra (biust się rozpycha ;)). Organizm nauczyłam odpowiedniego żywienia, do tego ruch i wewnętrzny optymizm pilnuje wagi. No i nakupiłam trochę ciuchów pasujących teraz na mnie. Nie chciałabym się w nie przestać mieścić! :D
- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
agapoziomka
1 października 2012, 12:51Jesteś dla mnie wielką motywacją i właśnie dodałam cię do ulubionych :) Bardzo mądrze piszesz a w a szczególności zazdrosze ci tej determinacji do ćwiczeń, której akurat mi bardzo brakuje. Jeszcze raz gratulacje za twój sukces!
mimiiii
29 września 2012, 09:35gratuluję, masz naprawdę bardzo racjonale podejście do odchudzania i to pomaga. Mi tego szerokiego spojrzenia brakuje, ale jak Ciebie czytam staram się chociaż trochę tej racjonalności w temacie diety zaszczepić. Świetnie piszesz, niczym psycholog. Pozdr.
Kapara
28 września 2012, 22:09Dzięki za miłe słowa :). Robię sobie przerwy, ale nie są one zbyt często i nie za długie. Mobilizacją do powrotu do normalnego trybu żywienia i aktywności fizycznej jest ociężałość organizmu. I to jest ten moment, kiedy mówię koniec folgowaniu sobie. Nie, takie przerwy "techniczne" nie wpływają na mnie destrukcyjnie. Pamiętam stan, jak świetnie czuję się będąc na racjonalnym żywieniu i staram się odzyskać to uczucie. To silny motywator.
kula.anula
28 września 2012, 20:38Hej, czytam Twoje wpisy jednym tchem. Podejście, motywacje i cel - wszystko miałam bardzo podobne ale przez ciążę się gdzieś zagubiłam. Może skupiłam się na czymś innym? Dlatego zastanawiam się bo piszesz, że robisz sobie dni frajdy dla słodyczy a i z ćwiczeniami słuchasz organizmu i czasem też mówiłaś o przerwie. Oczywiście zgadzam się, że to jest dobre, ale jak sobie radzisz z tzw. "powrotem" na właściwe tory. Chodzi mi o to czy takie "przerwy" nie wyrywają" Cię z rytmu? Ja mam trochę jak alkoholik, jak wypije (tu zjem) to już leci. Potrafię ale ni jak nie mogę zacząć tym razem, liczę jednak na siłownię w poniedziałek, że ona da mi kopa. Pozdrowienia:)))
Xmena714
28 września 2012, 20:18Dzielnie walczyłaś i dałaś radę tylko wzorować się na tobie i tak racjonalnie podchodzisz do tematu. Ja już się wzięłam, ale jednak jeszcze zbyt leniwie, ale zmobilizuję się mocniej. Wypracować zdrowe nawyki, poskromić złe chęci. No i te ćwiczenia??????????????? Dziękuje za motywację.:)
DARMAA
28 września 2012, 20:04Witaj! znalazłam Twój pamiętnik przypadkiem i jestem pod wrażeniem!Masz super podejście do sprawy dzięki czemu są efekty.Ja też dużo osiągnęłam w dziedzinie odchudzania bo zrzuciłam 20 kg,niestety pięć z nich wróciło i teraz walczę by pozbyć się tych pięciu i jeszcze trochę.Zaciekawił mnie Twój pamiętnik tym bardziej że mieszkamy nie daleko siebie ja jestem z Jasienicy.A co z tego najważniejsze podziwiam Cię za te ćwiczenia to właśnie jest moja pięta achillesowa nie lubię ćwiczyć,jeżdżę trochę na rowerze ale to mało żeby były jakieś znaczące efekty.Basen-to nawet fajna sprawa ale samej mi się nie chce a nikt z moich znajomych nie wykazuje chęci do pływania,wiem to głupia wymówka bo jak coś się chce robić to się robi a nie czeka na innych ale ja już tak jestem po prostu leniwa.Jeszcze raz Ci gratuluję i życzę wytrwałości żeby kilogramy nigdy do Ciebie nie wróciły.Pozdrawiam! BEATA
Windsong
28 września 2012, 20:02Nie ma lepszej motywacji niż Twoja historia, świetne masz podejście do tematu.
eludek
28 września 2012, 18:27Dziękuję za kolejną porcję cennych wskazówek. Twoje wpisy pomagają wierzyć, że jestem na dobrej drodze, bo skoro moje podejście do odchudzania jest podobne, to nie ma wątpliwości, że też mi się uda:) Zbyt wiele jest na Vitalii osób namiętnie opisujących swoje porażki i dlatego Twój pamiętnik jest dla mnie cennym źródłem inspiracji:) Pozdrawiam i czekam na kolejne wpisy.
impossible08
28 września 2012, 17:15ALE MOTYWUJESZ ! dzięki:) jestes boska, normalnie podziwiam Cię. nam tez się musi udac
kllaudynka
28 września 2012, 16:56Dziękuję Ci kochana za komentarz u mnie, ja bez ćwiczeń diety nie stosuję - dla mnie bezsens. Co dwa dni siłownia lub bieganie, a mimo to... tyję. :(... Muszę pogadać sama ze sobą - przestać się mazać (tak mówi wewnętrzny głos rozsądku) ale ... mnie się chce kopnąć w coś walnąć cokolwiek.. beczeć ryczeć tupać nóżkami.. :(
cambiolavita
28 września 2012, 16:56Swietnie poprowadzilas swoj proces odchudzania! Ja postepuje i mysle bardzo podobnie do Ciebie, dlatego tez wierze, ze i mi sie uda :)
artosis
28 września 2012, 16:43widzialam na fejsie zdjecie z jednego fan pejdza , ktory sledze - motywacja to to co sprawia ,ze zaczynasz pozniej to juz tylko rutyna :) cos w tym jest :) jak juz zaskoczysz to pozniej tylko juz robisz swoje i nie musisz sie nad tym za bardzo zastanawiac i myslec :) ja mam nadzieje ,ze przez zime utrzymam wage ponizej 60 , bo zima to u mnie najgorzej wyglada :) mysle ,ze masz zdrowe podejscie do siebie , diety i calego procesu , czego wielu mlodym Vitalijkom brakuje :) pozdrawiam