udało sie zrealizować plan - po grzędach ( w kucki trzy godziny bo jasnie chwasciory polane deszczem przegoniły to co miało tam rosnąć i spaleniu pleców na piękną buraczana czerwień ) namówiłam niemęża na rowerek. trasę wybrał on. górki i inne wzniesienia - dobrze że l-karnitynkę łyknęłam hihi! jedyne 22 km ale całkiem inensywne. troszkę gorzej z niejedzeniem wieczornym...... no ale za to niedziela była nasza - całą ekipą pojechalismy się przejść po górach. My to robimy często ale wzięlismy znajomych "pierwszaków" jazda na maksa była bo delikatna wyprawa okazała sie niezłym hardcorem nawet dla mnie!!! endomondo mnie olało - w sumie bateria w telefonie ale kumpelka na swoim pokazała, że szliśmy jedyne 7,5 godziny:-) była moc. wieczorem stopy się zbuntowały a ja gUpia @ zamiast do wyrka udałam sie do kuchni.....i zeżarłam dwie kromy bo tak. dziś wyrzut sumienia i nic więcej. bo nie cofnę czasu przeciez.....
waga za to zrobiła rzecz cudną - skoczyła o 2 kg do góry
no ale uzbrajam sie za chwilę w butlę wody, cytryna w pracy jest, gałązka miety do flachy na dokładkę i naprzód.
Drogi CHLEBKU - musimy się na jakis czas pożegnać!!!
zamiast - strzelę sobie dziś zupkę kapuścianą, którą uwielbiam a wieczorkiem orbi lub truchcik....sie okaże :-)
KaHasz
28 kwietnia 2014, 16:04żeby to się jeszcze przekładało na ubytek brzucholca byłoby oki:-) zobaczę jak będzie po rozwodzie w chlebkiem:-)