Wracałam w piątek bardzo późnym wieczorem autobusem przez most. Mróz. Pod mostem gruba kra na Wiśle. I przypomniał mi się grudzień sprzed osiemnastu lat. Wisła była całkiem skuta lodem, grube, znieruchomiałe kry ciągnęły się od brzegu do brzegu. Wtedy patrzyłam na zimową rzekę w nocy i o 9 rano. Widok miałam taki przepiękny z okna porodówki na Karowej. Córkę rodziłam.
A tym autobusem wieczornym to wracałam z rozpoczęcia jej studniówki. Wielka impra w szklanej sali w hotelu Sobieski. Zdjęcia robiłam poloneza. I chłonęłam oczami widok dorodnej młodzieży. Wszyscy z błyskiem w oczach. Wszyscy wierzący we własną nieśmiertelność. I we własnego farta. I w to, że cały świat stoi otworem. A niedługo będzie leżał u stóp.
A poza tym 9/10 dziewczyn ubranych .... hmmm... wizytowo. Nudno. Różne odmiany małych czarnych. Różne odmiany sukni odpowiednich na bardzo wystawny i bardzo elegancki pogrzeb. Coś te współczesne dziewczyny nie mają odwagi na szaleństwa odzieżowe przy oficjalnej okazji....
I tylko kilkanaście odlotowych kreacji. (a to baaardzo tłumna studniówka, bo klas trzecich w Mickiewiczu jest osiem)
Ciemna zieleń butelkowa. Prawdziwa suknia balowa. Błyszcząca tafta. I z przodu długość ledwie do kolan, bo z tyłu niemalże tren.
I na wściekle chudej dziewczynie wąska tuba do ziemi w kolorze electric blue. Błyski rzucała.
I prawie Liza Minelli z Kabaretu. Tylko że kremowa. Sukienka z miliona frędzelków na prawie przeźroczystej podszewce.
I dwie psiapsiółki w sukienkach identycznego kroju, ramiona z bufkami i rozcięciami jednocześnie. Jedna makowoczerwona, druga głęboki i ciemny odcień różu barbiowego.
I bombka mojej córki. Biało czarna, ale to czarne w białe kropeczki. I z tyłu widoczne na wierzchu sznurowanie od ... gorsetu.
To bardzo przyjemne, gdy własne dziecię należy do tych najlepszych, a i jeszcze ma fantazję.
to ona:
I przypomniała mi się własna studniówka. Styczeń 1981 rok. Już po przełomie, ale jeszcze przed stanem wojennym. Inna rzeczywistość, właśnie będąca w zawirowaniach i zmianach.
Mało co mnie wtedy nie wyrzucili ze szkoły. Za karę. Za niedostosowanie.....
Wtedy na studniówkę był wymagany tak zwany strój obowiązkowy. Dla dziewczyn biała bluzka i ciemna, czarna lub granatowa, spódnica. Bo szaleć odzieżowo można było co najwyżej na balu maturalnym, gdy już było po wszystkim.
No i ja na studniówkę przyszłam w obowiązujących kolorach. I tyle "dobrego" można było powiedzieć.
Przerobiłam letnią cieniutką bielutką i na ramiączkach sukienkę z Hofflandu. Dodałam sztywną halkę pod spód. Potem na białe cienkie naszyłam kilka spódnic z cieniutkiego szyfonu albo tiulu. Od błękitnych przez niebieskie, błękit paryski do ciemnego granatu. Warstw było 8 albo 9. Szeleściły i wyglądały .... niepokojąco, bo te jaśniejsze prześwitywały od spodu. No i gołe ramiona. I dekolt. I w ogóle.
A na głowie miałam toczek. Półtoczek. Z woalką, ale od tyłu. I z kwiatem na skroni z tych wszystkich niebieskich szyfonów.
Wtedy byłam jedyną, która próbowała się .... no nie, nawet nie zbuntować... tylko zrobić inaczej, po swojemu.
to ja:
Między innymi dlatego byłam dziś taka dumna z córki. I wzruszona.
A co do tego przemytnictwa.
Przed wejściem na salę balową stali ochroniarze.... bramkarze... pracownicy hotelu. (HGW). Sprawdzali młodzieży zaproszenia, kotyliony (każda klasa miała inny kolor) i wprawnymi oczami wyłuskiwali ..... butelki wnoszonego alkoholu. Noooooo, nie wszystkie!
Bo oczywiście, widziałam grupy kumpli, którzy sobie z tym radzili. Robili zbitą kupę, ten pośrodku aż brzęczał od obijających się butelek. I poruszał się trochę ciężko i sztywno. Ale to on był wielbłądem. A kumple go otaczali ściśle i wchodzili wszyscy razem. No po prostu boku zrywać ! Dziewczyny, co miały większe torby, też jakoś sobie radziły. Albo wchodziły przytulone, a między ich biodrami reklamówka z butelczyną. Pomysłowość ludzka w niektórych dziedzinach nie zna granic!
Ale moje dziecko miało malutką kopertówkę, paszport ledwie się tam zmieścił. Sukienka z gorsetem, przecież za nic NIC nie wejdzie pod spód.
No więc ja jej wniosłam małpkę bolsa. Przemyciłam. Ochroniarzy minęłam jak powietrze, za zatroskaną mamę robiąc, potem wyłowiłam wzrokiem moje dziecko, potem długo poprawiałam jej szal na nagich ramionach.....
Mam nadzieję, że nikt nie zauważył. Albo, jeśli zauważył, to miał taką samą polewkę jak ja z tych brzęczących chłopaków
Wagowo na dzisiaj: od trzech dni waga skacze tylko DO 57,9. A dolna granica też się jakby obniża.
I to pomimo wczorajszej imrezy u moich rodziców. Były pierogi z mięsem, była sałatka. I góra pączków od Bliklego. I ajerkoniak.
Aktywność sportowa: prawie żadna. Chyba, że za taką uznać codzienne dygowanie paczek na pocztę. A chodniki w większości pokryte wyślizganym śniegiem. Wiec ćwiczenia z utrzymania równowagi z obciążeniem. I powroty z tej poczty drogą naokoło.
.... idę wieszać pranie
mamigora
5 lutego 2010, 17:52Córka ma klasę ...i zdecydowanie urodę!
dziejka
25 stycznia 2010, 17:32zwierzak to fretka,śmieszne stworzenie. Wnuka masz koncertowego,przesliczny czarnooki smyk. A o studniówce mojej to ksiazkę mozna by napisać ,tak nawywijałam ,ze dyrektor chciał mnie nie dopuscic do matury ,ale wychowawczyni sie postarała he,he. I alkohol nie był pity.Ej lata durne i bzdurne ,to se nie wrati he,he Buziaki
kitkatka
24 stycznia 2010, 22:32miałam studniówke w 1984 i też bylo wesoło. Njapierw pół nocy dekoracja sali, potem rodzice wnosili nam flaszki ale nie małpki tylko normalne połówki i krowy. Rano, przy sprzątaniu, bylo więcej flaszek po trunkach niż po napojach bez pradu. Dzień po studniówce poszliśmy się dalej bawić i zdominowaliśmy Żaka. To były czasy. Z ubraniem też poszalałam ale mogli mnie zmoknąć bo kolory były prawidłowe, hi hi hi. Pozdrówka
sikoram3
24 stycznia 2010, 19:24ladan ta twoja corka ..ladna .Pozdrawiam.
NieLubieKminku
24 stycznia 2010, 18:41lubię czytać takie historie :) przemytniczko :D
starszapani
24 stycznia 2010, 17:41Ta sukienka, już jako "letnia" <img src='https://vitalia.pl/img716/4223/a88f9bfd44.jpg' border='0'/> pamiętaj, że to 1967r .
starszapani
24 stycznia 2010, 17:37Moja studniówka była w auli i ja wtedy miałam 17 lat 1967r.. Ubrana jak uczennica, ale to nie był BAL. Po maturze bal maturalny i wszystkie sukienki białe jak spod sztancy, a moja seledynowa zrobiona na szydełku przez moją Mamę. Oczywiście wtedy kusa, później długo mi służyła w letnie dni. Była super. Te dziewczyny co miały te sukienki białe to chyba potem tylko w szafie (sukienki) wisiały. Bal też nie był w jakiejś restauracji, więc alkohol był dozwolony, bo my przecież dojrzali:). Fajne masz pomysły i swoją osobowość. Gratuluję wagi i pozdrawiam.
uliczka7
24 stycznia 2010, 15:58Przemytniczko Ty!!!!!!! Skąd ja to znam ?! Cmok :)*
alam
24 stycznia 2010, 15:15Ale cię wzięło :))) Nie dziwię się. Rok temu też to miałam, a teraz trzymam kciuki za zaliczenie pierwszej sesji córci :))) Buziaczki!
agggg
24 stycznia 2010, 14:24świat byłby nudny bez takich osób jak Ty i Twoja córka. w takich chwilach trochę żałuję, że na własną i chłopaka studniówkę nie poszłam. no ale ja nie jestem zdecydowanie jak wy ;)