... choć, przebóg, bliska byłam rzucenia wszystkiego w cholerę
Poranne ważenie - waga beztrosko oscyluje wokół 58 kilo. Nie ma tendencji spadkowej, nie rośnie. I niech tak sobie w tym miejscu skacze. Byle do wiosny. Byle do wiosny. Byle do...
Aktywność fizyczna - 4,3 km po mrozie. Policzki mi wyszczypało, skórę pod okularami z lekka zmroziło. Być może czekają mnie nocne harce pod choinką... mam nadzieję...
Zassane pokarmowo 1106 kcali. Ale jeszcze nie drinkowałam. Za to jedzenie jak najbardziej zdrowe, musli, ogórki konserwowe, błonnik, grecki jogurt, ale (hihi, Grecy by się turlali ze śmiechu) light. I pożywne, mięsko, śmierdzący i rozlewający się pleśniowy ser. Widelec potem oblizywałam dokładnie, mniam....
A jutro rozbieram choinkę. Będzie normalne miejsca do skakanki, hulahopa i innych (hmmm, hmmm) działań.
Z zamrażalnika wyciągnęłam przedostatni kawał własnoręcznego pasztetu. Oczywiście, że musiałam popróbować, czy zmrożenie mu nie zaszkodziło. I potwierdzam - nie zaszkodziło.
E-Mułem pościągałam sobie tonę rzewnej i łagodnej muzyki... Teraz słucham w pętelce Michaela Jacksona - Fall Again oraz Shape of my Heart w wykonaniu Stinga, Billy Joela i Erica Claptona.
Dusza mi łka, ja nie. Ja zdrowieję.
Nie dam się
kitkatka
17 stycznia 2010, 13:34chodzi. Zdrowiej. Pozdrówka
menevagoriel
16 stycznia 2010, 17:06zdrowiej :)