Były plany, wyjazdowokomputerowowspólne. Poszły się....no, pieprzyć. Jak króliki. Zostało wspólne bycie, wspólne zrobienie obiadów na kilka dni. Wspólnie spędzane przerwy w domowej robocie, spędzane w łóżku albo jego okolicy. Lubię ten sposób spalania kalorii. Bardzo.
Ale, ponieważ to łikend, to kończę go najedzona, z rozepchanym brzuszkiem. W tygodniu jakoś, lepiej lub gorzej, ale kontroluję wchłanianie. W łikendy zawsze samo się robi za dużo.
Ale Pan i Władca gotuje tylko w niektóre łikendy, a robi to tak pysznie... na sam zapach czuję napływ gęstej śliny.
No, zjadłam w sumie 3, TAK, TAK - pochłonęłam 3 kotlety mielone. Najpierw się raczyliśmy, karmiąc nawzajem, gdy pierwsze opuszczały patelnię. Potem, za godzinę albo później, zjadłam na obiad grzecznie jednego ziemniaka suchego z solą i jednego kotleta. A potem potajemnie pożarłam jeszcze jednego.... to wszystko jego wina, on tak pachniał....
Chyba powinnam zaaplikować sobie jeszcze trochę gimnastyki okołołóżkowej....
kitkatka
19 października 2009, 00:42że to zawsze jest wina kotleta albo ciasteczka. Mrugają oczkiem, krygują się, pachną, przyjmują uwodzicilskie pozy i kuszą. A człowiek istota słaba i mało ma w tym względzoe do powiedzenia. O decydowaniu czy zjeść czy nie mowy nie ma. Te kusiciele zawsze postawią na swoim i będą górą. Mój na szczęście umie ugotować tylko potrawy niejadalne dla mnie więc chociaż ta pokusa odpada. Pozdrówka
karinadulas
18 października 2009, 21:08został ci jeszcze jakis kotlet po poslij, dawno nie jadłam i to nie z powodu odchudzania tylko nie robie bo córka nie lubi i musze jej cos oddzielnego gotowac a az taka pracowita nie jestem mniam mniam