Z kotem, trzema siksami i mężem na rancho. Za duży deszcz na porządnego grilla. Za duży deszcz na koszenie trawnika. Za duży deszcz na podcinanie dzikiego wina. Za duży deszcz na zrobienie ogniska.
Kot zaginął na 4 godziny. Schował się przed deszczem w warsztacie i ani myślał na kicianie wracać. Pewnie myślał, ze kretynki go wołają i każą łapki moczyć w kałużach.
Deszczowe nicnierobienie. Zasypiam przy pasjansie. Zapalimy w piecu w kuchni i siądę sobie, w koc zakutana, na zapiecku.
Ach, wpełzłam jednak rano na wagę. Ze strachem. Patrzyłam z niewiarą na czytnik. Jeżeli ja - dnia poprzedniego najedzona do wypęku i napita - ważę o poranku tylko 57,4??.... To znaczy chyba, że SCHUDŁAM !??????? Pamiętam jak w czerwcu chyba cieszyłam się wariacko, gdy mi waga dolną granicę pokazała 57.
A teraz to samo pokazuje mnie nażartej.
baja1953
1 września 2009, 08:58Gdzie ja jestem? To ja dumna jak paw szczycę się wagą 65 kg, a tu ktoś z wagi o wiele niższej zaczyna odchudzanko... EEEch, przespałam i przejadłam życie, albo co..:)