Rany Boskie, a mówili że od przybytku głowa nie boli... Z drugiej strony moja mama zawsze mówiła, że jak boli mnie głowa to rośnie mi tyłek - coś w tym musi być.
Jest to trochę smutne, że zapuściłam się aż do takiego stanu. Z drugiej strony czy za zapuszczenie można uznawać prowadzenie normalnego, w miarę regularnego trybu życia osoby, której właśnie stuknęła dwudziestka. No właśnie, DWUDZIESTKA. Dwudziestka, a ze mnie jest pasztet. W tym wieku laski na instagramie zdobywają popularność wrzucając zdjęcia ze swoich fenomenalnych wakacji na Fuertaventurze, w otoczeniu równie fenomenalnych facetów, sącząc drinki z palemką i opalając świetne, pozbawione rozstępów piersi w bikini. Cóż - mnie to nigdy nie było dane, rozpoczynając od tego, że nigdy na Fuertaventurze nie byłam, a kończąc na tym, że niestety - posiadam cholerne rozstępy, nie wspominając o tym, że w życiu nigdy nie dorobiłam się bikini.
Jakiś rok temu postanowiliśmy z moim chłopakiem wybrać się na siłownię. Sprawdziliśmy kilka z nich na terenie Katowic - od Fitness Academy, które zupełnie nam nie podeszło, przez Fitness Point, które zwaliło nas z nóg, a kończąc na Pure, które to nie powaliło nas na kolana, ale nasze studenckie portfele krzyczały "Najtaniej! Bierz mnie!". No dobra - niech będzie. O współpracy z klubem nie będę się wypowiadać, ale wrócę na moment do Fitness Point, które stało się momentem przełomowym w moim dotychczasowym życiu.
Miła Pani Trener postanowiła nas przemaglować, przepytać, przekosić przez każdą maszynę po kolei, żeby w końcu postawić nas na wadze i wydać ten okropny, straszny, przerażający, mrożący krew w żyłach wynik - jestem GRUBASEM. Mój wiek metaboliczny to 35 lat, TRZYDZIEŚCI PIĘĆ!! A to było rok temu, kiedy ważyłam jeszcze 70,4kg (zgodnie z wydrukiem, który mam przed sobą).
Niektóre moje koleżanki próbują być bardzo poprawnie politycznie i powtarzały mi "Nie jesteś gruba, masz po prostu grube kości!" - Pani Trener jednak dypolomatką się nie okazała i wskazała mi na wydruku, że niestety moje kości ważą jedynie 2,2kg i wcale nie są takie grube jakby mogło się wydawać patrząc na moją posturę.
Teraz minęło parę miesięcy - jakieś 8-9 od przełomowego momentu w Fitness Point, kiedy pogrążyłam się w życiu typowego studenta i zaczęłam bieg po fajne, wystawne, studenckie życie - wstać rano, lecieć na uczelnię, z uczelni do pracy, z pracy na siłkę, z siłki na kolację z chłopem, a potem piwko ze znajomymi, papierosek i spać i znowu...
I tak właśnie jestem tutaj teraz - z wagą 75kg, pozbawiona już pracy, z wolniejszym tempem życia i kanapkami z nutellą i bananem na śniadanie (i nie tłumaczy mnie nawet fakt, że chleb był pełnoziarnisty:/). Jest godzina 10:10, a ja nadal jestem tym wesołym, asiorkowym grubaskiem, który zasapuje się wchodząc na trzecie piętro uczelni.
Ciekawe czy pisząc tego bloga cokolwiek się zmieni?
Dzisiejsze spałaszowane (jak dotąd, przypominam że jest 10:10):
4 kromki pełnoziarnistego (!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!) chlebka z nutellą i bananem. Mniam, pychota! Do tego kawa bez cukru, w końcu jestem na diecie! (I Cola Light do BigMac'a następnym razem na mieście:PP)
Załączam zdjęcie wyroku - niech tu wisi i mnie straszy!
Floraaaa
16 kwietnia 2015, 11:13Moja droga - ja przy Twoim wzroście jeszcze w styczniu ważylam 82kg! Teraz waga pokazuje 71 i jestem już względnie zadowolona :-) Daj sobie jakieś malutkie cele pośrednie, zrezygnuj ze słodkiego i zacznij się ruszać. Postaraj się wytrzymać np 2-3 miesiące - po tym czasie na pewno będą efekty i to one zaczną Cię mobilizować do dalszej walki :-) Trzymam za Ciebie kciuki!
Joanyaaa
16 kwietnia 2015, 15:29Właśnie o to chodzi - rezygnacja ze słodkiego. Naprawdę nie mam tak silnej woli, za nic nie potrafię z tego zrezygnować:P A jeśli chodzi o ruch to jak najbardziej - od zawsze należałam do tych aktywnych, rower i spacery to moje hobby, szkoda, że tak niewiele mi to daje:( Dzięki bardzo i pozdrawiam!:)