Pomysł ze spacerem po lesie,
który miał rozładowywać emocje sprawdzał się przez dwa dni. Potem nagle
nawarstwiło się kilka spraw, w tym bardzo źle przespana noc, która jak sądzę
stała się katalizatorem Głodomorry i ... zaliczyłam trzydniowy ostry ciąg objadania
się. Jednak nie do końca ten las jest dobry na wszelkie moje zło…
Z drugiej strony to i tak jest tylko zamiana „pięknego w nadobne”. Wprawdzie
spacer po lesie jest duuuuużo mniej destrukcyjny niż objadanie się, niemniej to
nadal ten sam mechanizm – ucieczka przed emocjami i problemami z którymi sobie
nie radzę. Co nie zmienia faktu, że lubię chodzić po lesie.
Suma sumarum w wyniku kolejnego ciągu waga szybko nadrobiła jedyny utracony
kilogram i pokazała jeszcze jeden dodatkowy. W piątek rano pokazała cyfrę 88. Żołądek
bolał mnie z przejedzenia.
Mam wrażenie, że znowu wpadam w błędne koło, gdzie im bardziej chcę schudnąć
tym szybciej zaczynam tyć. A przecież chciałam tylko spacerować po lesie i
zdrowo się odżywiać….
Żeby było bardziej destrukcyjnie, w piątek wpadłam na pomysł, że skoro półtoraroczna
psychologiczna praca nad sobą, ekologiczne spacery po lesie i zdrowe menu
tysiąc pięćset lub ciut więcej kalorii wcale nie przynoszą spodziewanych rezultatów,
napady jedzenia jak były tak są, a moje tycie przybrało w ciągu ostatnich pięciu miesięcy zawrotne
tempo 2 kilogramów na miesiąc (co daje plus 10 kg od 6 grudnia), to może warto
wrócić do STARYCH metod odchudzania i… zmniejszyć to menu do znienawidzonego
pułapu 1000 kalorii.
Momentalnie wyświetliło mi się w głowie milion czerwonych lampek z napisem NIE!
Nie, bo będziesz głodna. Nie, bo wygłodzisz organizm i znowu wpadniesz w
depresję. Nie, bo żeby zmieścić się w kaloriach i jednocześnie dostarczyć
organizmowi możliwie najwięcej wartości odżywczych utracisz cały smak jedzenia.
Nie, bo włączy Ci się jeszcze większa Głodomorra. Nie, bo ten czas będzie
czasem jednego wielkiego zakazu na wszystko. Nie, bo znowu jedzenie będzie jedyną
rzeczą, na której się skupisz a pominiesz wszystko inne w życiu. Nie, bo dopóki
nie wiesz co naprawdę zajadasz, to ile byś nie schudła, dalej będziesz zajadać,
syzyfowa praca.
Ale pojawiły się też przeciwne podszepty: TAK. Tak, już kilka razy schudłaś
nawet do 30 kg. Tak, potrafisz to osiągnąć. Tak, do ograniczonego jedzenia
możesz się przyzwyczaić. Tak, ludzie będą Ci zazdrościć sukcesu. Tak, znowu
będziesz miała normalną figurę i pokochasz siebie. Tak, nareszcie masz cel.
Tak, będziesz robić coś co potrafisz robić.
Przeraża mnie ta moja motywacja na „tak”. Jedna wielka demonstracja poczucia
niskiego poczucia własnej wartości i braku w życiu celu i czegokolwiek.
Ale poczułam radosne podniecenie na myśl, że oto mogłabym mieć cel, wysilić
się, realizować go i osiągnąć sukces. Bardzo mi tego brakuje.
W piątek ograniczyłam więc menu do tysiąca kalorii. Nawet nie było tak najgorzej.
Dałam radę. Żołądek przemęczony atakiem jedzenia przyjął to z ulgą. Na drugi
dzień rano było już minus pół kilograma. W sobotę sięgnęłam do moich książek o
tematyce dietetyki i lekko pomajstrowałam przy menu, żeby było „bardziej odchudzające”
(tak tak, przestaje być „normalnie” i smacznie). W efekcie o dziwo biegałam
siku co parę minut, z nóg zeszła mi opuchlizna i poczułam jak robię się
lżejsza. Ale za to poczułam głód. To nie jest taki normalny głód jak wtedy
kiedy jem normalnie. Ani nie taki jak w przypadku Głodomorry. To taki
charakterystyczny głód odchudzania się. Skręcało mnie strasznie. Dawno tego nie
czułam. W wyobraźni wirowały mi grube kromki chleba posmarowane sowicie masłem,
przegryzane Kinder czekoladą... Po dwóch dniach rano miałam już minus dwa
kilogramy.
Efekt uboczny całej tej „zabawy” to ciągła koncentracja na jedzeniu, ważenie
wszystkiego, liczenie kalorii, czytanie różnych poradników i artykułów,
kombinowanie. Ale wiecie co, przynajmniej coś się u mnie nareszcie dzieje…
izabela19681
30 maja 2014, 07:51zrobisz sobie znowu kuku dietą 1000 kcal. Przemyśl strategie odchudzania jeszcze raz. Poczytaj tutaj o zapotrzebowaniu kalorycznym http://vitalia.pl/forum22,871259,0_Jak-obliczyc-zapotrzebowanie-kaloryczne.html.
Betka74
25 maja 2014, 18:00Dużo przemawia za liczeniem i ważeniem, dlatego warto kontynuować. Brak opuchlizny i człowiek lżejszy o niebo lepiej się czuje. Na emocje jest dobra medytacja na oddechu- dopóki stosowałam to nie tyłam, chcę do tego wrócić. Ostatnio stosuję też nie nakręcanie się negatywnymi myślami coś podobnego o czym mówi Eckhart Tolle na you tube są fragmenty. Emocje nas najbardziej pchają do jedzenia i chyba to trzeba uporządkować, a raczej porządkować przez całe życie :)
SLIM2BE
25 maja 2014, 10:16Super:-) zrzucilam ponad 15 kg ale po skorze tego nie widac, pomimo tego, ze specjalnie nie cwiczylam. A wczoraj sprobowalam od mojego meza Kfc i od razu wyplulam. To bylo WSTRETNE!!! Mam nadzieje, ze dalej taki oczyszczony organizm bedzie mi dawal wskazowki, co jesc a czego sie wystrzegac:-)
19685
25 maja 2014, 09:49Przestań natychmiast!!! Co chcesz osiągnąć - znowu 30 w dół, a potem co, 30 w górę - ja już jestem po tym. N e warto. Wracaj do lasu - a na frustrację to psycholog, mądry ksiądź albo psiapsiólka. Te z Vitali też mile widziane. Pozdrawiam ciepło.