Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Rzecz o puszczaniu kontroli wagi i kalorii


Przyszedł mi do głowy taki szalony pomysł…
Skoro przez pięćdziesiąt trzy dni jem normalnie i dobrze mi z tym, waga spada, a jedyną nienormalnością jest przeliczanie w myślach „na oko” kaloryczności każdego dania i codzienne ważenie się, to może by tak… zrezygnować z tego przeliczania? A w kwestii kontroli pozostawić tylko zadawane sobie czasem pytanie „dlaczego chcę sięgnąć teraz po tego wafelka, do czego jest mi to potrzebne?” albo „czy naprawdę jestem głodna czy może chodzi o coś innego?”. To znaczy nie tak od razu na zawsze. Ale na jakiś czas. Na tydzień. Albo chociaż na weekend. No, na parę dni max.

Trochę się boję, raz żebym na tym nie „popłynęła”, a dwa, to naprawdę trudno przestać stale coś przeliczać i kontrolować, jeśli robi się to od tylu lat. Ale jak mam inaczej nauczyć się samodzielnie jeść normalnie i utrzymywać zdrową figurę? Jakież by to cudowne było tak po prostu sobie jeść, jak sarna na łące… (nie w sensie, żeby się obżerać, tylko żeby jeść bez kontroli – znaczy się jeść zgodnie ze swoimi potrzebami żywieniowymi).

Chodzi mi o świadome jedzenie, o świadome wsłuchiwanie się w potrzeby swojego organizmu, o wskoczenie w rytm własnego ciała, a przy okazji zrozumienie i zaakceptowanie swoich emocji. O koncentrowanie się na życiu, nie na żarciu. O stawianie czoła prawdziwym wyzwaniom (a nie tylko „szamotanie się z lodówką”).

Chciałabym… i boję się…
Kim będę bez tych swoich kalorii i kilogramów?!?!?! A co, jeśli w tym czasie przytyję? Jak ja wytrzymam bez nawyku ważenia się i liczenia kalorii?


Na tym etapie mogę pozostać na tym „chciałabym” i odłożyć pomysł na „wieczne potem”, albo wyznaczyć sobie datę, od kiedy. A jeśli w ogóle od kiedyś, to dlaczego właśnie nie od dziś? I dlaczego nie od teraz? Jest sobota, godzina 14.00.

Co zyskam?
Wgląd na ile dogaduję się ze swoim ciałem i umysłem.
Jeśli projekt się powiedzie, to zyskam wiarę, że dam radę bez ciągłej kontroli.
Jeśli waga w tym czasie wzrośnie, to będę miała informację zwrotną, że jeszcze coś jest do zrobienia. Ale nawet jak wzrośnie to świat się nie zawali. Człowiek nie maszyna.
Jeśli nie będę potrafiła przestać obsesyjnie się kontrolować, to znaczy że tu gdzieś będzie pies pogrzebany (prawdę pisząc tutaj czuję największy lęk).
Ale największym zyskiem będzie umiejętność życia bez ciągłego kompulsywnego kontrolowania wszystkiego, co może dotyczyć wagi i jedzenia. Bo mówcie co chcecie, ale dla mnie to jest obciążenie. To trochę tak, jak bym spacerowała po chodniku i ciągle kafelki liczyła. Fisia można dostać.


Co stracę?
Poczucie kontroli, które daje mi poczucie bezpieczeństwa.
Może tak się zdarzyć (hipotetycznie), że z jakiegoś powodu utracę kontrolę nad jedzeniem w ogóle i znowu zacznę się objadać. Ale jeśli będę w zgodzie z ciałem i emocjami, to wydaje mi się, że prawdopodobieństwo takiej sytuacji jest stosunkowo małe.
Może mi się trochę przytyć. Trudno, najwyżej „odrobię” to potem.


Suma sumarum w tej zabawie mogę stracić poczucie bezpieczeństwa wynikające z kontrolowania wagi i menu, ale mogę w zamian wygrać poczucie wolności i wiarę w siebie! Moim zdaniem atrakcyjna nagroda.


Trochę się zastanawiam, czy to nie jest moja kolejna gierka w „kontrolowanie kontrolowania”, i czy nie zostaję przy tej swojej kontrolującej obsesji dalej, tylko inaczej… Nie, potraktujmy to jako eksperyment. Trochę tak, jakbym spuściła z łańcucha psa, który cały czas jest na łańcuchu. I zobaczymy co się teraz będzie działo.


ZOBACZĘ CO SIĘ BĘDZIE DZIAŁO, JEŚLI BĘDĘ JADŁA UWAŻNIE, ALE BEZ KONTROLI (w sensie liczenia kalorii i codziennego ważenia się) OD SOBOTY DO PONIEDZIAŁKU.
Amen.

Bardzo proszę o wsparcie, cokolwiek przez to słowo rozumiecie.
Jestem też ciekawa Waszego zdania w tym temacie. Co Wy myślicie o takim puszczeniu kontroli na chwilę?
  • alicja205

    alicja205

    27 listopada 2013, 16:38

    Myślę, że próbujesz znaleźć sposób na siebie i Twój zdrowy apetyt. A każdy sposób jest dobry, aby poznać siebie i motywy swojego postępowania. Według mnie skoro chcesz tego spróbować to jak najbardziej :)) Na mnie działa jeszcze jedno.. nie liczę kalorii, ale jak jestem głodna nakładam na talerz ile bym zjadła, a potem odkładam połowę ;) Działa!

  • Wonkaa

    Wonkaa

    24 listopada 2013, 17:55

    no Kochana, to wyższy stopień wtajemniczenia. Ja niedawno właśnie przestałam "wsłuchiwać" się w swoje potrzeby. Z liczeniem czy bez - z myślenia przecież się nie zwalniasz, prawda?

  • gryfna

    gryfna

    24 listopada 2013, 09:57

    a jo wpis zrobiła piętro niży :) ahhahah chyba jeszcze śpia :)

  • ulawit

    ulawit

    24 listopada 2013, 09:12

    Znam ten ból, podziwiam za decyzję i mocno trzymam kciuki :) Ja póki co z tą kontrolą czuję się dobrze (no i niedobrze zarazem), ale u mnie liczenie na razie gra i przynosi jako taki spokój. Uważaj na siebie, bo zadanie niełatwe, acz do zrealizowania! Miłego dnia :)

  • Betka74

    Betka74

    23 listopada 2013, 18:07

    Mnie tez sie nie udalo, po przestaniu liczenia kalorii, sama oszukiwalam siebie, ze malo zjadlam ..no i z waga do gory, teraz znowu spadam. Wydaje mi sie, ze takie eksperymenty, nie dla ludkow, ktorzy jedza emocjonalnie- zarcioholikow, ktorzy nie czuja sie syci po normalnym dla innych posilku. Pozdrowka:)

  • MichasiaK

    MichasiaK

    23 listopada 2013, 17:17

    U mnie taki eksperyment zakończył/kończy sie kompletną klapą... wsłuchując się w swój organizm slysze "jeszcze ciacho, tylko kawalek czekoladki, a moze chipsik, przeciez jeden drinasek nic nie zmieni, dlaczego bez ziemniaczkow z sosikiem"... ech masakra jakas... Trzymam kciuki Kochana. Tobie sie uda:-)

  • luckaaa

    luckaaa

    23 listopada 2013, 16:50

    Ciekawam eksperymentu , u mnie nie wychodzi bo zarlok jestem , bylam i bede . Zawsze tyje wtedy kiedy nie mam codziennej kontroli

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.