Nie mam ochoty na nic. Nie mam motywacji. Wszystko mnie przytłacza. Dół- głęboki i szeroki.
Do tego przeziębione i marudny dziecko, kolana bolące po jakiekolwiek wiekszej aktywności... Ciężka, niezależna od nas sytuacja zawodowa... Leżę gdzieś tam na dnie tego dołu i nawet nie mam chęci się stamtąd wydostać. Dwa dni temu miałam falę buntu, że jemy względnie zdrowo, a i mi i mężowi tylko przybywa zamiast ubywać... No i poszły w ruch ciastka i czipsy... Wczoraj nie lepiej, wieczór ze znajomymi przy pizzy. A jutro idziemy na wesele i znowu nażre się jak prosię.
Wiem że wszystko zależy ode mnie, że mogę wyglądać i czuć się zdrowo, nosić super ubrania, nie czuć wstydu i odrazy podczas oglądania zdjęć... Ale teraz mi się wcale nie chce do tego darzyć. Źle mi ze swoją tuszą, ale nie mam siły się jej pozbyć.
Pomóżcie
AgnieszkaS2017
9 października 2017, 09:40Czasem z jedzeniem jest tak jak z każdym innym nałogiem - trzeba spaść na dno, aby sie otrząsnąć i zmotywować. Moim "dnem" było zobaczenie 104.6 kg na wadze. To był zimny, nieprzyjemny prysznic. W tej chwili waga wskazuje 96.4 - szału wciąż nie ma, chudnę bardzo powoli. Ale nie poddaję się, i do przodu każdego dnia :-) Myślę, że przyjdzie moment, kiedy Ty też dostaniesz potężnego kopa, i się nie poddasz :-))) Pozdrawiam!
roogirl
6 października 2017, 18:28Jutro będzie lepiej.
gwiazdeczka2016
6 października 2017, 11:36Daj sobie troche czasu :) powoli nic na siłę ;) przyjdzie moment kiedy bedziesz w 100% zmotywowana do zmiany :) Pozdrawiam serdecznie i trzymam mocno za Ciebie kciuki !