"Nie przytyłaś w tydzień, więc nie schudniesz w tydzień" - ale 4 kilogramy przytyłam w kilka dni, więc dlatego mogę je zrzucić, tak? :D
Waga pokazuje mi jakieś 64,4 (albo 64,2 - nie pamietam) kilograma. Samej nie chce mi się wierzyć, więc po prostu napiszę wam co jadłam wczoraj:
-2 szklanki "multiwitaminy" o smaku pomarańczowym (takie tabletki musujące ;))
-łyk mleka - zamierzałam wypić całą szklankę, nawet myślałam, że wypiłam
- duża pomarańcza
- makrela w pomidorach
- 2 ogórki kiszone
- serek danio waniliowy
- chyba z 15 pierniczków które wczoraj piekłam. może 10.
Wchodziłam na wagę z myślą "oby nie było więcej niż wczoraj" a tu taka niespodzianka, nawet nie wiem jak to się stało, ale wiem, że gdyby nie to co ujrzałam, bardzo łatwo mogłabym się poddać, a tak? święta tak naprawdę są idealnym czasem na south beach - przynajmniej na moją wersję, w której nieoficjalnie dozwolone jest więcej produktów, więc np. rybę po grecku zjem bez wyrzutów sumienia, barszcz z uszkami też, tylko nie będę przesadzać z uszkami ;) Poza tym bez problemu mogę jeść groch i indyka, którego moja mama zrobi na resztę świąt, chodź jest z morelami.
Zaraz zabiorę się za ćwiczenia żeby jakoś wyglądać :) zastanawiałam się dlaczego muszę schudnąć i największym powodem jest to, że gdyby jakimś cudem udało mi się z chłopakiem o którym pisałam parę postów temu (a naprawdę musiałby to być cud, bo im 'bliżej' jesteśmy tym bardziej oboje udajemy, że jesteśmy sobie obojętni. albo ja jemu jestem, ale mam powody, żeby sądzić, że jest inaczej - nie waażne.) to nie wyobrażam sobie, że on miałby dotknąć mojego brzucha. Chyba zapadłabym się pod ziemię. Nie wspomę o tym, gdyby miał go zobaczyć. Dlatego nie będę szczęśliwa, dopóki nie schudnę. Wiem, że oficjalnie nie tędy droga - że ważniejsze jest żeby zaakceptować siebie. Ale ja siebie akceptuję, mi osobiście ten brzuch nie przeszkadza. Dopóki nie muszę go komuś pokazywać :P