chyba nigdy tyle nie wytrzymałam na diecie. zazwyczaj, kiedy się potknęłam to już nie wstawałam. leżałam tylko, bo tak było mi wygodnie.
teraz stoję i tak jest o wiele lepiej, ale zaczyna do mnie docierać że mogłabym się ruszyć. chudnę - to fakt, ale ja w ogóle nie ćwiczę! teraz już w sumie mam dużo czasu a ja zamiast chociaż pójść na głupie rolki czy rower, to siedzę przed laptopem i jem. w ogóle zjadłam dzisiaj chyba coś koło 4 kostek czyli 2 paski (ale to są takie inne paski, węższe i cieńsze ale dłuższe) gorzkiej czekolady. w sumie nie powinnam jej jeść na I fazie ale sobie pozwoliłam bo ona ma 90% kakao, więc w sumie jak naprawdę nie mam ochoty, to mi nie smakuje... chyba tą czekoladą jestem w stanie się 'wyleczyć' z tego nałogu, jakim były dla mnie słodycze. jadłam jeszcze orzechy bo miałam ochotę na coś takiego. cóż.. i tak nie zjadłam dużo. mam problem ze śniadaniami jak wychodzę na 7 do szkoły :/ jem na prawdę bardzo mało rano - dzisiaj np. zjadłam rano kilka łyżek sałatki, trochę twarożku i około szklanki mleka... poza tym w szkole też nie zawsze wiem co jeść - dzisiaj wypiłam sok pomidorowy i nic poza tym... tak więc początek dnia - masakra. chciałabym jeść więcej ale nie mam czasu ani pomysłów. a o 6 rano nie jestem w stanie w siebie zbyt dużo wcisnąć... jeżeli juz piszę o moim menu to na obiad dzisiaj znowu makrela w pomidorach + szpinak, przed chwilą zjadłam te orzechy z czekoladą i w sumie nie wiem czy jeść coś jeszcze bo waga jakoś stoi w miejscu... albo może pójdę na ten rower. nie chce mi się. zaraz zasnę... ale i tak nie idzie mi najgorzej ;) a co u was? macie jakieś pomysły na przekąski do szkoły?