11 dzień mojego reżimu kalorycznego. Dosyć popularne to słowo ostatnio cały ten reżim. Mam nadzieje, że w przypadku mojego jadłospisu nie okaże się tak absurdalny jak zastosowanie zasad i wytycznych w przedszkolach. Tak jest, wracam do pracy od poniedziałku. Jeszcze w tym tygodniu kilka spraw porządkowych i organizacyjnych do ogarnięcia, a od poniedziałku melduje się na stanowisku pracy. Czy będę mogła zabrać ze sobą jabłko z domu do pracy? Nie zastanawiałam się nad tym wcześniej. Z jednej strony ciekawie będzie odmienić swoją rutynę, a z drugiej strony po prostu nie chce mi się wracać. Dość przyjemnie jest wstawać i prowadzić takie wolne życie dostając takie same pieniążki na konto. Dzieciaczków będzie garstka więc po tygodniu będę musiała się nieźle natrudzić, żeby nie zasnąć z wynudzenia. Chyba, że zamienimy formę opieki na jakiekolwiek zajęcia. Na chwilę obecną mamy tylko i wyłącznie sprawować opiekę, a wiadomo, ze dzieciom trzeba pozwolić na samodzielną zabawę, która jest tak samo ważna jak i ta kierowana przez Nauczyciela. Chyba się skupię na angielskim i zrobię jakiś projekt z czytania. Nie mam pojęcia jak to ugryźć, ale na pewno coś wymyślę. Liczę też na sprzyjającą pogodę, bo całe szczęście mamy swój ogród przedszkolny.
W kwestii mojego jedzenia bez załamania trzymam się liczenia kalorii chociaż co raz częściej rezygnuje z jakiegoś gotowca, bo ciężko mi stwierdzić jak to policzyć. Dzisiaj na obiad zrobiłam fasolkę po bretońsku z tym, że pierwszy etap zakończyłam na ugotowaniu fasoli, ziemniaków, marchewki i zagęszczeniu tego passatą. A dla pozostałej części rodziny w fasolce wylądował cały wkład mięsny (ja nie jem mięsa od 3 lat i dobrze mi z tym). Teoretycznie moją wersją zaoszczędziłam bardzo dużo kalorii. Ale wciąż ciężko mi powiedzieć z ilu gramów składał się mój obiad więc wszystko jest na oko. Nie zrezygnowałam całkowicie ze słodyczy i takim sposobem mam jeszcze ok. 250 kcal do wykorzystania, co daje aż 4 kostki czekolady. Nie jestem głodna więc chyba tak spożytkuje zaoszczędzone kalorie.
Dzisiaj się niepotrzebnie zważyłam. Już dawno podejrzewałam, że mam zepsutą wagę. W każdej części mieszkania wskazuje inną liczbę. Oczywiście na psychice zostaje tylko ta największa. Od dzisiaj postanowiłam ważyć się 3 dniu po okresie (tylko raz w miesiącu) i najlepiej na innej wadze. Nie chce popadać w obsesje tych cyferek na wadzę, te w kaloriach mi już w zupełności wystarczą. Tak jak wspomniałam ostatnio mam ochotę się troszkę poruszać więc mentalnie nastawiam się na lekkie treningi w drugiej połowie maja. Myślę, że te intensywniejsze zostawię sobie na czerwiec kiedy pogoda będzie bardziej zachęcała do aktywności na zewnątrz. Póki co dni lecą jak szalone, zwłaszcza ten powrót do pracy sprawił, że już połowa tygodnia jest za mną. Czuje się świetnie i to powinnam zapamiętać, że najważniejsze jest lustro i samopoczucie. Waga to tylko zbędne cyferki.
Właśnie natrafiłam na stronę Wilczogłodna i z nią zamierzam spędzić resztę wieczoru.
Hanna.