Witaj Maj! Pamiętam kiedy po przerwie świątecznej (zimowej) zastanawiałam się jak dużo czasu musi minąć do kolejnej przerwy świątecznej, a następnie do weekendu majowego. Wszystkie spekulacje zostały pozbawione sensu, bo moje wolne rozpoczęło się w połowie marca. Ciągle mam wrażenie, że to było zaledwie 2 tygodnie temu. A jednak do ostatecznego powrotu do pracy może minąć cale 2 miesiące. Nie wiem, co mam robić. Zaczynamy bagatelizować zagrożenie i sama po sobie to czuję. Oglądałam dzisiaj powtórkę konferencji prasowej prezydenta miasta Warszawa i powiem Wam, że ma chłop rację. Ma rację jedną absolutną, co do zrzucania odpowiedzialności. To rząd robi najlepiej. Nie rozumiem jak można tak odpowiedzialną decyzję zrzucić na jednostki samorządowe, a nawet na dyrektorów placówek prywatnych, którzy są pozbawieni jakichkolwiek środków oceny obecnej sytuacji. To rząd powinien stanąć na wysokości zadania, wydać jasny i klarowny komunikat o treści JETEŚMY BEZPIECZNI, ZAGROŻENIE ZA NAMI. Ale po co? Łatwiej oddelegować odpowiedzialność. Ja wiem jedno. Nie zamierzam tej odpowiedzialności ponosić i ciągle się waham, co do decyzji powrotu. Na razie moja jednostka rządząca jest średnio zorientowana i zapewne dopiero się obudzi w poniedziałek. W tym przypadku akurat im później, tym lepiej. Niestety w całym tym toku wydarzeń uświadomiłam sobie, że moje ubezpieczenie dotyczące odpowiedzialności cywilnej jest już poza terminem ważności i z pewnością przed powrotem do pracy powinnam się zaopatrzyć w nowe. Oczywiście mój pracodawca nie zapewnia takich dodatków.
Weekend majowy od zawsze kojarzył mi się z przymusowym organizowaniem czasu wolnego, ale zgodnie z moją nową dewizą życiową- nic nie muszę. Takim sposobem poświęciłam się dzisiaj i spędziłam pół dnia w kuchni. A następne pół dnia spędziłam nieproduktywnie zaliczając 2,5 godzinną drzemkę. Zapewne zasnę nad ranem.. To się nazywa wolność. Z jednej strony wolność decyzji i wyborów, a z drugiej strony przymusowe konsekwencje. W każdym bądź razie powoli gubię rachubę w który dzień wkraczam. Wydaję mi się, że dzisiaj zaczynam dzień ósmy. Nie miałam dzisiaj weny na przygotowanie swoich posiłków i skusiłam się na domową pizzę. Wszystko byłoby zapewne w porządku gdybym odpuściła sobie dodatkowe sosy, bo to one są winne za dodatkową kalorykę. Kawałek ciasta drożdżowego z dodatkiem sosu pomidorowego na bazie pomidorów z puszki i dodatków w postaci kukurydzy i cebuli nie stanowi zagrożenia w bilansie. Niemniej jednak kiedy dodamy do tego już sos na bazie majonezu i śmietany to okazuje się, że wychodzi całkiem pokaźna sumka kalorii. W ogóle jestem miłośnikiem glutenu. Bez pieczywa nie potrafiłabym zorganizować sobie śniadania. Poza tym kocham wszystko co mączne: pierogi, wcześniej wspomnianą pizzę, makarony, a od kilku dni chodzą za mną proziaki. Oczywiście wszystko zgodnie z zasadą deficytu kalorycznego wpisuję w bilans i takim sposobem mój dzisiejszy jadłospis jest bardzo ubogi ze względu na bogate dwa kawałki pizzy. To są decyzje. Mogłabym to zamienić zapewne na kilogram ziemniaków, ale zrobiłam inaczej. Mimo wszystko widzę jedną pokaźną wadę. W ogólnym zapisie kalorie się zgadzają, ale to nie jest to samopoczucie i komfort po jedzeniu, którego doświadczałam przez ostatnie dni. Te wszystkie posiłki momentalnie sprawiają to uczucie ciężkości. Dlatego od poniedziałku zdecyduję się wprowadzić więcej zup. Do pozytywów na pewno możemy zaliczyć fakt, że ustawiłam sobie dość wysoki próg kaloryczny i jedząc „czysto” wychodzi bardzo sporo jedzenia. Wstrzymam się z tym limitem do następnej soboty i sprawdzę, czy uzyskam jakikolwiek spadek ale od połowy maja dokładam aktywność fizyczną. Prawdopodobnie zacznę od 15 minutowych rozgrzewek, czy też rozciągania się. Popracowałam odrobinę z łopatą i grabiami w przeciągu tych dwóch dni i czuję przeciążoną rękę i lekki ból w kręgosłupie. To świadczy tylko o tym, jak bardzo moje ciało jest zastane. Dlatego rozciąganie będzie pierwszym krokiem jakiejkolwiek aktywności. Najchętniej pospacerowałabym, ale nie sprawia mi to takiej radości w osamotnieniu, a obecna sytuacja nie sprzyja spacerom w towarzystwie.
Właśnie sobie uświadomiłam, że równo tydzień temu prawdopodobnie o tej samej porze- po północy napisałam tutaj pierwszy wpis. Czas zmienił dla mnie tempo już dawno temu. Dni mijają jak szalone i zaraz odezwę się w kolejnym wpisie- 14 dni później. Ta informacja sprawia, że każdy cel jest w zasięgu ręki. Jeśli zaczniesz dzisiaj, nim się obejrzysz będzie miesiąc. Ja gdybym się ze swoją decyzją obudziła w pierwszym tygodniu kwarantanny domowej to zapewne kończyłabym już drugi miesiąc. Ale nie ma co żyć przeszłością, ani przyszłością. Jeśli widzisz sens w tym, co robisz teraz- działaj!
Hanna.