Wczoraj to ja sobie zrobiłam lewatywę! Byłam w tym tygodniu tylko raz w kibelku i naprawdę cierpiałam. No to myślę sobie wolna chata do dzieła;] Już kiedyś po lekturze Tombaka, takie lewatywy sobie robiłam, teraz zamierzam robić je max raz w tyg, bo naprawdę nie uśmiecha mi się tak cierpieć, zwłaszcza, że mam wrzody na jelitach i mam przyzwolenie od pana doktora na takie eksperymenty.
Gdyby mój mąż wszedł do łazienki i zobaczył jak robię świecę, to pewnie padł by ze śmiechu, ale cóż;] wszystko dla zdrowia!
No i dziś nastąpiło ważenie. Unikałam wagi jak ognia, ale dziś na siłce myślę sobie - no stanę już, zobaczę, czy te moje wypociny na coś się zdają.
Ważę 63.8 kg!!!
(aż zrobiłam na czerwono, by patrzeć i podziwiać)
Kochane wiem co myślicie - co ona tu robi z taką wagą, ale już tłumaczę: jestem dość niska, 160 w kapeluszu hehe;] no i moje wymiary wołają o pomstę do nieba. (Wczoraj się mierzyłam, i za ciekawie nie jest;/).
Teraz stawiam na ćwiczenia, oczywiście dalej leczę się Dąbrowską, ale siłka przede wszystkim!
Dziś spaliłam nań 350 kcal (+te na innych urządzeniach nie mierzących kcal) I jestem z siebie dumna.
Z pozytywnych zmian, które nastąpiły we mnie w tym tygodniu (tak, tydzień wystarczy, bym spięła dupkę i zaczęła walczyć z moim ciałem), to... no właśnie. Już z nim nie walczę, teraz się z nim dogaduję!
Mam dużo energii, wracam z siłki piechotą (a zawsze jeździłam samochodem, chociaż to 15-20 min drogi). Biegam to tu to tam, sprzątam, gotuję mężusiowi z wielkim zapałem, ciągle coś robię, chętnie wychodzę (no to się wiążę z asertywnym: "nie nie piję") i w ogóle zaczynam żyć.
Wiecie co? Teraz myślę sobie: waga wagą, liczą się centymetry! Więc teraz będę walczyła o zgrabne, jędrne ciało i fajne wymiary.
Ale jaram się wagą, bo tyle to ja ważyłam przed ślubem;]
I ja się pytam: jak ja mogłam dopuścić się do wagi 72 kg? No jak? Jakoś sobie siebie takiej nie przypominam, zdjęć z tego okresu żadnych, pewnie siedziałam w domu i miałam depresję-.-
A teraz... New life;)
Gdyby mój mąż wszedł do łazienki i zobaczył jak robię świecę, to pewnie padł by ze śmiechu, ale cóż;] wszystko dla zdrowia!
No i dziś nastąpiło ważenie. Unikałam wagi jak ognia, ale dziś na siłce myślę sobie - no stanę już, zobaczę, czy te moje wypociny na coś się zdają.
Ważę 63.8 kg!!!
(aż zrobiłam na czerwono, by patrzeć i podziwiać)
Kochane wiem co myślicie - co ona tu robi z taką wagą, ale już tłumaczę: jestem dość niska, 160 w kapeluszu hehe;] no i moje wymiary wołają o pomstę do nieba. (Wczoraj się mierzyłam, i za ciekawie nie jest;/).
Teraz stawiam na ćwiczenia, oczywiście dalej leczę się Dąbrowską, ale siłka przede wszystkim!
Dziś spaliłam nań 350 kcal (+te na innych urządzeniach nie mierzących kcal) I jestem z siebie dumna.
Z pozytywnych zmian, które nastąpiły we mnie w tym tygodniu (tak, tydzień wystarczy, bym spięła dupkę i zaczęła walczyć z moim ciałem), to... no właśnie. Już z nim nie walczę, teraz się z nim dogaduję!
Mam dużo energii, wracam z siłki piechotą (a zawsze jeździłam samochodem, chociaż to 15-20 min drogi). Biegam to tu to tam, sprzątam, gotuję mężusiowi z wielkim zapałem, ciągle coś robię, chętnie wychodzę (no to się wiążę z asertywnym: "nie nie piję") i w ogóle zaczynam żyć.
Wiecie co? Teraz myślę sobie: waga wagą, liczą się centymetry! Więc teraz będę walczyła o zgrabne, jędrne ciało i fajne wymiary.
Ale jaram się wagą, bo tyle to ja ważyłam przed ślubem;]
I ja się pytam: jak ja mogłam dopuścić się do wagi 72 kg? No jak? Jakoś sobie siebie takiej nie przypominam, zdjęć z tego okresu żadnych, pewnie siedziałam w domu i miałam depresję-.-
A teraz... New life;)
wb1987
11 maja 2013, 16:45Odważna jesteś z tą lewatywą, ja bym się bała ;)