Każdy plan musi mieć swoje założenia. Moje będą o dziwo dosyć proste:
1) jeść w miarę zdrowo
2) nie podjadać i jeść o ustalonych porach
3) nie jeść tyle słodyczy
4) ruszać się codziennie
5) nie świrować ;P
Co do pkt.1 : oczywista oczywistość, w swoim pamiętniku pisze o tym niezastąpiona roogirl. Fakt faktem, ale właśnie w ten sposób schudłam 3 lata temu 8 kg. Po prostu jadłam 3 posiłki dziennie, bez podjadania. Zdrowe gotowane przeze mnie - klasyka: na obiad mięso z ryżem/makaronem, na śniadanie i kolacje kanapki z szynką bądź rybą czasem z serem. Sporo warzyw do wszystkiego. Piłam wodę, ewentualnie świeże soki. Podwieczorek: jabłko (bądź 2 ;P), dopuszczalne przegryzanie owoców sezonowych. Dziennie 40 min na siłowni - umiarkowanie, bez wyciskania z siebie siódmych potów.
Pkt.2 : moja zmora ostatnimi czasy: złe dla figury, dla portfela, dla samopoczucia. A contrario: niepodjadanie daje czas by organizm nieco zgłodniał no i mógł nasycić się NORMALNYM posiłkiem. Nie wiem jak wy, ale ja gdy się trochę przegłodzę (tzn. nie jem przez kilka godzin) nie mam ochoty na śmieciowe żarcie - ale na prawdziwe jedzenie.
Pkt.3 kolejna moja pięta achillesowa
WRÓG PUBLICZNY nr 1 - sprytny i przebiegły: występuje pod różnymi postaciami: kremowy, czekoladowy, waniliowy, z kremem, z jagodami, z galaretką, z orzechami... i nie chodzi mi tylko o muffiny - wszelkie czekoladki, cukierki, ciastka, ciasteczka, puddingi.
Kiedy się odchudzałam zrezygnowałam ze słodyczy absolutnie - i nie jadłam przez ponad 3 miesiące NIC słodkiego, nawet łyżeczki cukru (nie wliczam owoców, czasem jogurtu). Teraz mogłabym jeść prawie że wyłącznie słodycze w każdej postaci i w każdej ilości :O szczególnie (o zgrozo!) wieczorem. W końcu te 9kg nie wzięło się znikąd... :\
Dlatego mam zamiar OGRANICZYĆ, a nie radykalnie rzucić. Każdy radykalizm jest niebezpieczny i prowadzi do wypaczeń, zbrodni i tragedii.
Metafora bardzo luźna, ale ten pan jest tego dobrym przykładem.
Plan jest taki, że będę sobie pozwalać na słodkie śniadanie w weekendy. No i czasem na nieduży kawałek gorzkiej czekolady po obiedzie (nie wiem jak wy, ale to jedna z niewielu słodyczy, której nigdy nie mogę zjeść dużo) ;P
Plus kontrolowane wyskoki z okazji świąt, urodzin, tudzież innych, nawet nie aż tak specjalnych okazji - byleby nie dopuścić do tego, że będę się nimi bezmyślnie objadać.
Pkt.4 Ważny punkt i przyjemny ^^ od aktywności fizycznej można się uzależnić. Kiedyś biegałam 4 razy w tygodniu po 10 km (w pozostałe dni chociaż 2-3 km spacerku). Aktualnie od ponad 8 mies. moja forma leży i kwiczy (zamiast "ćwiczy"). Najpierw to ścięgno poszło, potem skręcona kostka, a potem brak czasu, a to sesja, a to praca i wymówki nagle zaczęły się mnożyć.
Nie powiem, brakuje mi tego regularnego treningu. :(
Póki co mam zamiar jeździć na rowerze (cieszmy się, póki jesień znośna) codziennie, chociaż z godzinę (póki czas jest), po ucieczce na studia wdrożyć siłownię, zamiast tego.
Pkt5. Nie śmiejcie się! Wbrew pozorom to baaaardzo ważne! Nie wiem czy to moja przypadłość, ale:
- gdy zjem ciasto, to mogę od razu doprawić je jogurtem i cukierkami, bo?
-gdy parę drinków na imprezie to mogę od razu zjeść pizzę, bo..
?bo cała dieta zaprzepaszczona, nadchodzi koniec świata, ziemia się zaraz rozstąpi i finito.
Straszna ze mnie choleryczka, nie tylko w kwestii odchudzania zresztą.
"1 czekoladka, 1 niezdane kolokwium, 1 kg na plusie to nie symbole apokalipsy"
? i to chyba powinnam sobie wytatuować, I mean it. ;P mam z tym straszny problem, ale staram się już z tym walczyć.
Jak powiedział kiedyś Kartezjusz: "Keep calm..." ;D