Jak tylko wyprawiłam małżonka do pracy, zważyłam się, zmierzyłam, pozmieniałam dane, bo poprzednie były mocno nieaktualne . Odkurzyłam wagę kuchenną i przygotowałam pierwszy posiłek, śniadanie. Zważyłam każdą kromkę pieczywa, tuńczyka i serek. Na koniec zagryzłam to grejpfrutem, wypiłam herbatę zieloną i tyle.
Brakuje mi składników na obiad, więc w południe pomaszeruję z plecaczkiem do najbliższego sklepu tj. 45min dobrego marszu, po zakupy. Na drogach gołoledź, więc muszę poczekać do południa, aż się lód stopi. Na drugie śniadanie produkty mam: kefir, sok pomidorowy, jest jeszcze seler, ale ja nie mogę jeść selera, bo mam na niego uczulenie. Po obiedzie zaliczę kolejny spacer, ale na ten drugi, to zabiorę Bellę. Muszę jeszcze odrobić lekcje z francuskiego na poniedziałek, sprzątnąć chatkę i tak minie większa część dnia. Oczywiście jeszcze obiad dla małżonka muszę ugotować, co oznacza, że muszę gotować dwa różne obiady . Trudno, jak mus to mus.
mamutka
7 stycznia 2011, 09:22Widzę , że gotowanie kilku obiadów to norma ... u mnie to samo :))) . Ty też dasz :) radę tak jak piszesz ...jak mus to mus. Trzymam kciuki za wytrwałość , pozdrawiam ciepło , pa :)
Matylda55
7 stycznia 2011, 09:07Ja też dotuję zawsze dwa obiady a czasami nawet trzy - niestety, moja rodzina sie już przyzwyczaiła, ale kiedy ogrania mnie leń to jem to co wszyscy, albo zmiatam talerze po dzieciach i wtedy jest źle. Tobie się uda,trzymam kciuki
gardenona
7 stycznia 2011, 08:56Dasz radę, szczególnie z naszym skromnym wsparciem :D co do obiadów znam to. U mnie ja gotuję mimo, że jeszcze z rodzicami mieszkam i jak jestem na diecie to.... ale ostatnio odkryłam, że pozostałej części rodziny smakują dania z parowaru a szczególnie rybka. Trzymam kciuki, pozdrawiam :)