Niby tylko dziesięć kilometrów z hakiem. Ale udało mi się zmęczyć jak nigdy dotąd.
Na start do Woli Chorzelowskiej pojechałem rowerem. To 32 km asfaltem lub 20 km w sposób kombinowany 12km asfaltu + 8 km przez las. Oczywiście wybrałem opcję "przez las". Po czym pobłądziłem haniebnie. Zamiast trzymać się drogi, którą wjechałem do lasu zacząłem kombinować. Jedna dróżka, druga. Kombinuję tak aby słońce świeciło w plecy. Ścieżka robi się coraz węższa i mokra. Niskie przełożenie i przejeżdżam przez kałużę. Druga kałuża. Trzecia kałuża. Niskie przełożenie, alleluja i do przodu. Przednie koło wbija się w błoto po piastę. Wykonuję przewrotkę i wpadam w kałużę po kolana. Przeciągam rower i jadę powoli dalej. Ambona myśliwska i koniec drogi. Bagno. Po drugiej stronie chyba jest droga (równa granica lasu). Ciągnę rower obchodzę bagienko, przez młodniki i inne krzaki. Za chwilę start biegu, a ja jestem w lesie. Po drugiej stronie tablica "Ścieżka przyrodnicza do bobra". Czyli jestem pod Mielcem. Asfaltem już dawno byłbym na miejscu. Zostało pół godziny do startu. W lesie spotykam biegacza, który wskazuje mi właściwy kierunek. Zamiast spokojnej jazdy i półgodzinnego odpoczynku mam szybki kolarski finisz. Zdenerwowany wypełniam zgłoszenie (opłata już była zrobiona), zostawiam rower, pije dużo wody i ustawiam się na linii startu.
Start. Pierwszy kilometr biegnę bardzo szybko (jak na mnie oczywiście), w tempie na życiówkę. Adrenalina, która wydzieliła się w związku z pytaniem "zdążę, czy nie zdąże" niesie mnie do trzeciego kilometra. Tu następuje całkowite odcięcie zasilania. W żołądku bulgocze woda wypita przed startem. Zwalniam. Biegnę z dwoma dziewczynami, ktore po raz pierwszy startują w zawodach i też przeceniły swoje siły. Przechodzimy do marszu. Biegnę powoli. Jeszcze kilka razy muszę przejśc do marszu. Żar leje z nieba. Dobrze, że obsługa podaje wodę. W końcu meta.
Piję dużo, chwilę kręcę się po okolicy. Podchodzę do stanowiska klubu fitnes i badam BMI, zawartość tłuszczu i mięsni. Pani interpretujaca wyniki jest zaskoczona dużą masą mieśni. Pomimo wysokiej wagi ogólnej (92 kg) większość tego to "masa mięśniowa", choć i tłuszczu jest sporo. Z tym, że proporcje są ok. Najbardziej cieszy wyliczony przez urządzenie "wiek biologiczny" - 24 lata (czyli 11 lepiej niż w rzeczywistości).
Wracam rowerem do domu. Znowu przez las. Tym razem bez tak spektakularnego błądzenia. Dojeżdżam do asfaltu. I tu łapie mnie kryzys. Upał. Brak wody. Po kilku kilometrach sklep. Dużo soku. Zostało mi 10 km do domu. Rowerem. Na tych 10 km dwa razy zatrzymuję się na przystankach autobusowych. Padniety dojeżdżam do domu. Około godziny zajmuje mi dojście do siebie.
Podsumowując: impreza była udana. Za rok (bo mam nadzieję, że za rok powtórka) wybiorę się pewnie klasycznie samochodem.