W zeszłym tygodniu zmarła moja Babcia. Była najbardziej bezinteresowną osobą jaką znałem. Zawsze chętna do pomocy. Zawsze pełna miłości.Od kilkunastu lat powoli traciła pamięć (Alzheimer). Najpierw myliła imiona - każdy syn/wnuk/chłopak to był "Bonek", a każda dziewczyna "Jagusia". Potem zapominała coraz więcej. W końcu nie była w stanie samodzielnie funkcjonować. Opiekowali się Nią moi rodzice. Ale zawsze jak Ją pamiętam, chciała wszystkim pomagać. Kilka miesięcy temu Jej stan się bardzo pogorszył - ostatnie tygodnie były bardzo ciężkie -babcia wymagała ciągłej opieki. 3 tygodnie temu wybrałem się na drugi koniec Polski - aby pożegnać się z Babcią. Już mnie nie poznała. Wiadomość o Jej śmierci była bardzo bolesna, choć spodziewana. Pojechałem pożegnać się z Nią po raz ostatni.
W domu rodziców spędziłem 2 dni - a potem nadszedł czas powrotu do rodziny (nie było możliwości wyjazdu na pogrzeb z dziećmi - gdy dowiedzieliśmy sie o śmierci Babci, samochód był w naprawie, a połączenia PKP są fatalne). Wracając do domu, w połowie drogi, wysiadłem w Krakowie. Pojechałem do Rudawy. Tu było zaplanowane święto - ale w tej sytuacji pobiegłem w skupieniu sam. Na trudnej trasie, zamiast ze śpiewem biegłem z modlitwą.