Ojej, z moim humorem wciąż nie najlepiej. Cóż, dieta w miarę... do obiadu. Niestety, wróciłam ze szkoły i poza gotowanym kalafiorem pochłonęłam dwie kostki czekolady, trochę płatków typu musli (ale bez glutenu!), połowę croissanta z czekoladą, parę orzechów włoskich, trochę białego chleba... Na kolację tylko barszcz... z proszku ;)
Nie jestem z siebie dumna. Jeszcze bardziej dobija mnie to, że właściwie jeśli chodzi o moją wagę to nie zauważyłam żadnych zmian. To przykre i ani trochę nie motywuje do dalszego działania.
A co będzie jutro? Nie tknę słodyczy. Żadnych.
Boję się wejść na wagę. Nie chcę znowu płakać i załamać się. To niesamowite, jak ogromny wpływ na mój humor ma pewna błaha liczba.