Dziś koniec roku, w domu rozgardiasz bo mały remoncik sie kończy, przerwany na święta, i małe przestawiania mebli, dzieci mają swoje koncepcje, potrzeby i pomysły, wieczorem znajomi i mała impreza. Moze to wszytsko dobre, bo jak to mówi Zielonooka, po gradobiciu trzeba pozamiatać. Swoją drogą mam znajomą, która po każdej wizycie pewnej ciotki przemeblowuje cokolwiek, ale koniecznie;-)
Mam już ulubiony porządek poranka, który sam sie ułożył. Budzę sie średnio przytomna i biorę eutyrox. Potem mam nic nie jeść pół godziny, więc leżę i przysypiam, ewentualnie słuchając czegoś, by nie myśleć;-). Potem wstaję i ważę się. Waga pokazuje 0,2 kg mniej. Tak myślę, ze dla kogoś postronnego to śmiech, ale duchy vitalijkowe na pewno rozumieją, ze jak codziennie prawie spada 0,2 to duza pociecha, prawda? Z rozpiski prognozy, którą mi w ramach serwisu Vitalii zrobiono, wynika, ze wprawdzie z nieustannymi potknięciami, ale jednak idę zgodnie z planem, właściwie mieszczę sie w granicach, choć wypadałoby troche poprawić sie, bo funkcjonuję trochę jak uczennica, która przechodzi z klasy do klasy z niejakim trudem. Cieszy i to - nie jestem pewna, czy wierzyłam, ze będę tak regularnie chudła. Widzę też, że muszę sie pilnować z ubraniami. Uroczo chodzić w ostatnich ubraniach, i czuć, jak są luźne, ale łatwo mi sie wtedy je więcej i odpuszcza sobie. Schowałam więc dyżurne wygodne spódnice - czy ż nie narzekałam, że chodzę w kółko w tym samym, w czym sie mieszczę, mając 10 innych spódnic i żakietów? Wyjęłam więc te ciut mniejsze - brązową, w której nie chodziłam już ponad rok! i ledwie sie mieszczę, czyli czuję, że wypadałoby do niej choć pół kg schudnąć. To moze by była pokusa, by zostać w tamtych i poczuć sie luźniej, ale zbyt dobrze znam siebie i wiem, ze wtedy przy lada okazji zjem, podjem, a potem jak łatwo sie tyje 2- 3 kg... Mam cichą nadzieję, ze jak już schudnę poniżej 65 (czyli jeszcze -3) to będę czuła sie stabilniej i bezpieczniej
Tu zresztą sprawdza sie dalej wizja nie mówienia, nie zapowiadania, że sie odchudzam, nie ogłaszania, ze jestem na diecie, zresztą wiekszość dań z diety vitaliowej nadaje sie do podania rodzinie, nieswiadomej, ze jest na diecie. Najwyżej jedzą wiecej, albo jeszcze coś im podaję, a sama jem tylko tę część, która jest z mojej diety. Wizja nie mowienia sie sprawdza, bo kiedys już, gdy byłam przerażona, ze ważę 66 (dziś - taki kolejny cel) i chciałam wrócić do wagi 56, ledwie sie udało zejsc z dwu kg, co nieopatrznie ogłosiłam, już życzliwe krewne wrzucały - no widzisz, nie przesadzaj, bo wpadniesz w anemię. Notabene, lekarze potwierdzili mi w szpitalu na początku roku, ze anemię mozna miec z nadwagą, tak jak ja. Miałam wielką anemię ważąć 75 kg, nie miałam kiedyś jej ważąc 54 ani teraz. Oczywiscie, wiem, ze mozna miec anemię odchudząc sie, ale ilość wykazów mej dietetyczki blond pokazuje, ze raczej na diecie vitalii anemii miec nie bede.
Wiecie co? Wam moge powiedzieć. NIe warto miec nadwagi. NIe mówię o nadwadze paru kg, mowie o dużej nadwadze, która obciąża umysł, serce, krążenie, dołuje humor, nie pozwala na lekkie i bezstresowe pomysły przyjemnosci typu rower, typu basen czy wycieczka i długi spacer. Mam poczucie że straciłam dużo czasu i nie chcę tracić go więcej. Byłam świadkiem rozmowy w metrze - dwie panie ciut starsze ode mnie (?) elegancko i z poczuciem wyższości wyśmiewały swą koleżankę, która chce być piękna, pewnie marzy by być modelką, i chodzi do dietetyczki, nie da sie z nią iść już na ciasteczka, bo liczy kalorie, i chce schudnąc, a to zarozumiała, próżna, a my przecież jesteśmy babciami, ona tez za chwilę będzie, a tu co, druga młodość? szuka nowego męża? niech sie zachwyci wnusią, moja słodka wnusia, taka śliczna, pyza cukierek, a twoja?, ach tak ta moja wnuczunia... Moze jestem nienormalna, wnuczek nie mam i nie zapowiadają sie narazie, najstarsza myśli o dostaniu sie na studia, dalej - problemy gimnazjalne, podstawowe etc. Moze za 3 lata najstarsza dojdzie do wniosku ze mam byc babcią, ale narazie, moze jestem nienormalna, ale chciałabym móc zachwycać sie ogrodem, znowu zacząć pływać, nauczyć sie porządnie pływać kraulem, na wiosnę chodzić na rower i cieszyć sie po tych wszystkich przejściach normalniejszym życiem, a nie upajać wnusiami cukiereczkami...ani szukaniem nowego męża, bo marzenia o męskich ideałach to już epoka miniona, na szczeście.
sorry, jeśli uraziłam kogoś - ale zamierzam przemyśleć zaraz przy sprzątaniu plany na nowy rok, i chciałabym zając sie Florentyną... bo ostatnie lata zajmowałam sie głównie zupełnie odmiennymi tematami..
TepaZyletka
31 grudnia 2014, 11:26Radzę ubrania, które są na Ciebie za duże schować do jakiejś walizki i na dno szafy! Najlepiej o nich zapomnij :) Masz dobre podejście do życia. Powodzenia! :)
Florentinaa
31 grudnia 2014, 21:39Oj nie mam! ale dzięki. Staram się. Usiłuję. Najwyższy czas. Dziś znowu jem to, co nietrzeba,;-) ale spódnicę chowam! ok