Wieloryb przeżył święta w średniej frustracji. Stado rodzinne, obowiązek jedzenia, ale i w pewnych momentach, szczerze, zjadałam coś, co można było nie, ano tak. Przygotowałam wigilię na 13 osób, i wyszło całkiem miło. Może część za dużo zjadałam w stresie, bo niektóre członkinie starsze chciały koniecznie wykazać, co robię źle, jak można lepiej, i dlaczego etc. Skąd zamiłowanie do przytyków, nie wiem. Skąd taki nacisk otoczenia, by ktoś nie schudł? Dlaczego tak trudno ludziom obok przyjąć, że ktoś chce schudnąć w końcu nie z 55 na 50, tylko z ewidentnej nadwagi, sorry, jeśli 159 waży 75 kg to chyba przecież pomijając estetykę fatalnie dla całosci...
Pamiętam z jesiennego spotkania rodzinnego to dokladanie mi słodyczy, jedzenia, kromeczki, ciasteczka, kremiku, etc., te głupawe zdania - popatrz na ludzi na ulicy, wszyscy mają nadwagę, to normalne - mowiła osoba szczuplejsza ode mnie i spokrewniona, która notabene teraz je mało, bo jak mowi, bierze sterydy i boi sie przytyc.
No wiec ta sama osoba spokrewniona rzuciła zdanie - o chyba schudłaś, co machnęłam ręką, rzuciłam ze to złudzenie, wrażenie, bo jestem zmęczona i poszłam do kuchni. NIech.. Ale sorry, naprawde, nie jestem szaloną nastolatką, która chce schudnąć będąc szczupła, jestem ciągle w obiektywnej nadwadze, nie chcę słuchać, ze za bardzo schudłam, ani słuchać porad, ze nie zaszkodzi, a coś tam w moim wieku... w sumie sie trzymałam, ale jednak nie byłam w stanie w wigilię ani pierwszy dzień swiat wcisnac gimnastyki, coś tam zjadłam, co nie musiałam, pocieszała mnie słusznie dietetyczka, ze nie jest to katastrofa, ze ten kg zleci szybko - to prawda.
No więc pojechali wszyscy, napięcia różne - nie związane z wagą - byly, a teraz słodki powrót do rzeczywistosci, Ubawiła mnie moja wlasna reakcja - no, pojechali, teraz moge zaczac jesc normalnie. Bo z tego wynika, ze w mojej głowie 'normalnie' oznacza powrót do tego, co vitalia nazywa dietą, czyli jedzenia 5 x dziennie po 3 godziny, jedzenia 4 kromek na śniadanie, rozwazania, czy jem koktail na słodko czy na słono, etc.
Ale, taki real, czuje sie z tym lepiej. Nie lubię byc głodna, jeszcze sie nie nauczyłam, choć przyznać moge - mam ciągle przyzwyczajenie do dojadania, w sensie, zjem porcję przepisaną przez vitalię, po czym nieraz czuję, ze głodna wcale, wcale nie jestem, ale coś bym jeszcze zjadła, rozpychając żołądek. Tymczasem, gdy nie zjem czegos extra, po paru minutach przestaje mi sie chciec jeść.
Pira, jestes słodkiem wsparciem, ja zas probuje dobić do Twej wagi i proporcji, ale nie jestem systematyczna, choc szczerze powiedziawszy sama czuję ze systematycznosc bardzo pomaga, bardzo wspiera, lepiej sie czuje po tych moich codziennych cwiczeniach, porządkuje mi to emocje, wiec dzis z przyjemnoscią myślę, ze wieczorem ładna pani na video popatrzy mi w oczy i kategorycznie miłym tonem powie, co mam robić. Będę. I zaraz pójdę biegać z psem. I pan DJ dziś tez rządzi. Naprawde było miło wpełznąc rano na wagę i zobaczyć, ze jest ciut lepiej.Dzis mieszcze sie w moją spódnicę sprzed ponad roku. Jutro będzie krok lepiej. Dobrego dnia wszystkim, miłego dnia!
mania131949
30 grudnia 2014, 17:00Ja się nie "tłumaczę" przed rodziną z odchudzania i z tego, co, jak i ile jem. Wszelkie uwagi puszczam mimo uszu i robię swoje. Jak zauważą, że schudłam (na razie nie ma czego zauważać! :)))0, to dobrze, jak nie, to też będzie. Pięknie schudłaś i tak trzymaj, resztą nie zawracaj sobie głowy! -:))) Pozdrawiam!
Florentinaa
30 grudnia 2014, 18:09No właśnie dopiero doszłam do tego niewiele miesięcy temu że zbytnia szczerość jest niepotrzebna. Dzięki za dobre słowo. Wyglądam nieco lepiej i czuję sie o niebo lepiej, i to mnie podwójnie cieszy;-)