Myślałam, że kupuję dietę, ćwiczenia etc. i chyba nie byłam świadoma, że kupuję zmianę życia;-). Wczoraj i dziś waga znowu w dół. Malutko, ale bardzo pocieszająco dla mnie, bo w tej chwili już poniżej 70, więc mogę sie poczuć w zupełnie nowej fazie. Co prawda, mgliście pamiętam, że kiedyś wszystko ponad 60 wydawało mi sie baardzo dużo, ale to było też naprawde dawno temu, przed rodzinnymi dramacikami i dramatami. Vitalia więc zmienia powoli, systematycznie mnóstwo moich nawyków, które przecież kiedyś nie były normalne, jakoś je nabyłam w trakcie. Część była dla mnie oczywista, więc juz wczesniej zaczęłam jeść angielskie śniadania, co widać, jak u mnie wpływa na resztę dnia i wagę. Grzecznie (prawie zawsze) więc robię to, co mi program wskazuje, i rano zbieram pochwały, owszem, trzeba uważać. Mam 5 posiłków dziennie, tak jak chciałam, bo dojadam, rzucam sie na jedzenie, więc te przekąski szybkie to dobra rzecz dla łakomczucha. W tym pilnowaniu moich nawyków, przekąsek etc. widać założenie, że moje tycie wynika z jedzenia traktowanego jako przerywnik, uspakajacz, sposób na chwilę przerwy. I ze mną tak jest. Kiedy jestem zagoniona, łatwo rzucić sie na coś obok, i lepiej miec coś zaplanowanego, co nie tuczy a karmi, jest przyjemne, ;-) Czy wytrwam pół roku? NIe wiem, jak długo wytrwam, ale na razie codziennie jestem przejęta, ze znowu schudłam, praktycznie waga wskazuje codziennie ciut niżej, nawet jeśli niewiele, to niżej. To dopingujące, bo w sumie wygląda realistycznie i może, może uda się dopełznąć do świąt z jakąś wagą, której święta nie zniszczą. Niestety, u mnie tradycja podtrzymywana przez mamę głośno i namiętnie, że trzeba jak najwięcej dokładać, inaczej nie ma szacunku dla towarzystwa. Już kiedyś ćwiczyłam jedzenie bardzo wolno i zostawianie ciągle na talerzu, dobieranie, gdy jeszcze innego ciut etc. Śmieszne, jak trudno dać sobie radę z matkami - no niektórym, bo wiem, ze większość pewnie ma inaczej niż ja.
Wczoraj było mocno kombinowane dietowanie, bo dużo zamieszania, ale jakoś sie trzymało w ryzach, i znowu ciut niżej, przy tym - trzeba koniecznie powiedzieć - nikt poza życzliwymi vitalijkowymi duchami nikt nie zauważa, ze schudłam, serio. Ja owszem, twarz mniej świnkowata u mnie, spódnica (te ostatnio noszone, czyli najszersze) nie są obcisłe, stanik sie nie wrzyna, jest fajnie. Czuję sie lepiej, luźniej, milej, łatwiej sie ruszam, mam lepszy humor, mniej sie wkurzam, mam większą cierpliwość do siebie samej i do innych, ale chudnięcie jest praktycznie niezauważalne, więc taka tajemnica powiązana z czytelniczkami wpisu, za wsparcie i udział w tajemnicy dziękuję i pozdrawiam;-) z Wami o wiele milej i łatwiej
Małgosia
17 grudnia 2014, 14:10Super! A co do zmian, których nikt nie widzi - myślę, że osobom, które widzą nas na co dzień najtrudniej dostrzec zmianę. Prędzej zauważą dalsi znajomi, którzy oglądają nas raz na jakiś czas. Trzymam kciuki! :)
Florentinaa
18 grudnia 2014, 10:29To prawda, ale jakoś nawet nie jestem rożżalona, mając wsparcie vitalijkowe, a sama sie coraz lepiej czuję
Iza
17 grudnia 2014, 13:56Tak trzymaj! :)
Florentinaa
18 grudnia 2014, 10:18Dzięki. Wczoraj poległam, ale pomyślałam, że dieta dalej trwa i sie podniosłam;-)