To znowu ja. Znów po długiej przerwie. Ile to do Was moje kochane nie pisałam, z pół roku będzie. W tym czasie sporo się wydarzyło. Po raz 2 w swojej historii trafiłam do szpitala. Tym razem z własnej woli, ale chyba jednak poprosiłam o tę pomoc trochę za późno, stanowczo za późno. Trafiłam tam z wagą 29 kilo (mam 170cm wzrostu). Sama jestem przerażona tym, że człowiek może tak mało ważyć. Jednak jakieś moze 6 kilo przed hospitalizacją nie jadłam, nie dlatego, ze uważałam, że jestem gruba. Powodem był stres przed sesją, brak apetytu, chroniczne zmęczenie i zimno panujące na stancji przez źle działające ogrzewanie (tak... teraz bedę szukać wymówki na swoje głupoty). Spędziłam tak 2 miesiące. 2 długie miesiące. W tym czasie przybrałam 10 kilo. Dziś ważę koło 40. Moze nawet niecałe 40. Dopiero jutro odbiorę nową wagę i wtedy będę wiedzieć dokładnie.
W międzyczasie okazało się, ze pogłębiająca się choroba zrujnowała mi wątrobę. Wyniki ALAT i ASPAT były mocno zawyżone (norma jest do 30, ja miałam blisko setki). Okazało się też że już od jakiegoś czasu mam niedoczynność tarczycy. NA szczęście wyniki już się poprawiły.
Czasem dalej łapię się na tym, że kierują mną "te" myśli. Czase myślę sobie - nie zjadłaś przypadkiem za dużo? Czy nie wydaje Ci się kochana, ze ilość węglowodanów, którą spożyłaś była za wysoka? Bla bla bla... Kiedyś nie sądziłam, że to powiem, ale hospitalizacja pozwoliła mi uświadomić sobie, ze chora na anoreksję będę już do końca życia. Kiedy będzie mi się wydawać, ze wszystko jest okej i pomyślę, ze wyzdrowiałam (cudowne ozdrowienie chyba :D) choroba będzie się czaić gdzieś za moimi plecami by wyczuć dobry moment aby się uaktywnić. Lecz ja postanowiłam się jej nie dać. Będę walczyć bo mam po co. Dziekan przyznał mi urlop zdrowotny, więc pierwszy rok studiów zacznę od początku w październiku. Teraz mam czas dla siebie i dla znajomych. Chcę mimo wszystko pochodzić na wykłady żeby być wśród ludzi i osłuchać się z materiałem, którego jeszcze nie znam (zawsze będzie łatwiej w późniejszym czasie). Umówiłam się z rodzicami, ze do pracy pójdę wtedy gdy będę ważyć koło 45 kilo. Paiętam, że wtedy czułam się najlepiej ze sobą. Mimo, ze to dalej niedowaga, ale jak to określiła moja psycholog już ta "bezpieczna". Jestem zapisana na terapię do Pana B. Już wcześniej miałam przyjemność przejść z nim kilka sesji. Te spotkania naprawdę mi pomagają. Najbliższe w czwartek. Nie mogę się już doczekać.
Chcę zmienić swoe życie i próbować żyć normalnie. Wiem, że ostatnio też tak sobie wmawiałam, ale teraz chyba bardziej dojrzałam i wiem, ze nie chciałabym przechodzić tego wszystkiego raz jeszcze. Opuchlizna nóg, problemy z chodzeniem, senność, brak koncentracji, lęki, brak siły i jeszcze te ledno działające organy. Jednym słowem, byłam jedną nogą w grobie. Cud, że przeżyłam. Za to dziękuję tym tam u góry. Chyba jednak ktoś nade mną czuwa.
Do "przeczytania"
Flavia
tutli
20 kwietnia 2016, 18:11Rzeczywiście ktoś nad Tobą czuwa tam góry...dasz radę, aby wyjść z tego gów...a, wierzę w to! Życie jest zbyt piękne, żebyś miała je sobie sama zniszczyć!
flaviadeluce
20 kwietnia 2016, 20:26la vie est belle...
kacper3
18 kwietnia 2016, 14:44Wiesz,ana jest zawsze ale mozna ja uciszyc, i nauczyc sie zyc pomimo. Tylko kazdy dzen jest walka.! Wierze w ciebie ze dasz rade!
flaviadeluce
18 kwietnia 2016, 21:26wychodzę z takiego samego założenia. Dzięki za wsparcie :)
angelisia69
18 kwietnia 2016, 03:14musisz caly czas byc pod czyjas opieka,bo z tego co czytam wpis to nadal jest dla ciebie waga wazna,a nie powinna juz byc.Twoja wczesniejsza waga to juz o krok wiesz od czego :( mam nadzieje ze bedzie u ciebie coraz lepiej,szkoda zycia na takie gowno.Duzo sily i energi!!