Przez połowę tygodnia było przykładnie, a potem dopadł mnie leń i głodomor. Pogoda pod psem, więc nic mi się nie chciało, poza jedzeniem zakazanego i spaniem. Bo i aktywność słabiutka w sobotę. Ale tu mam usprawiedliwienie bo domowo szalałam "na szmacie" ;), a wieczorem zrobiłam sobie spacer z psem w okrutnym deszczu.
Żeby zbytnio nie przesadzić z kaloriami, robiłam sobie zdrowe surówki dla przeciwwagi. Mam dwie ulubione suróweczki, którymi się zajadałam. Marchew, jabłko, seler i druga: burak gotowany, marchew , jabłko, pyszooota. Bo poza tym to jedzenie było pozaregulaminowe i śmieciowe, mimo że pizza domowa i murzynek domowy.
W niedzielę znów wróciłam na dobre tory i było prawie idealnie.
Waga cały tydzień stała jak zaczarowana i gdyby nie chęć jedzenia tego co zakazane, byłoby pewnie pół kilograma w dół, a nie w górę. Mam co chciałam.Taka cena obżarstwa.
Nie idzie mi kompletnie ostatnio to odchudzanie.Taka wredna końcówka. Niby mi się nigdzie nie spieszy i zakładów nie robiłam, ale jak sobie obiecałam zobaczyć na wadze 59 kilo, tak chcę je zobaczyć. Choćby tylko jeden raz :)
i bilans tygodniowy, żeby było czarno na białym