Od jakiegoś czasu ogarnia mnie niemoc. Wiem, co powinnam robić, aby poczuć się lepiej, ale myśl o zmianie jest mi niemiła. Nie rozumiem do końca, co się ze mną dzieje. Ten wakacyjny czas mogłabym wykorzystać na obmyślenie jakiejś strategii na życie. Ja, kobieta prawie 35 letnia, jestem po rozwodzie, życie ucieka i czas się zatroszczyć o siebie. Mam przed sobą co najmniej 10 naprawdę dobrych lat. Nie mogę tego tak po prostu, swoją biernością, rozpieprzyć. Czy w siebie nie wierzę? Myślę, że był czas, że przeinwestowałam, robiłam rzeczy trudne, po to tylko, żeby sobie coś udowodnić, i zwyczajnie się wypaliłam. Do tego doszły problemy osobiste, sypiące się małżeństwo, brak miłości, i obarczona tą samodzielnością wtedy, i całym tym ciężarem odpowiedzialności, dziś mam już dosyć wielkich rzeczy, po prostu nie mam siły na wykrzesanie z siebie jakiejś energii na coś nowego, na jakiś ruch. I to jest właśnie patowa sytuacja. Nie mam siły działać, bo chyba do działania mam jakiś uraz. Z drugiej strony mam nic nie robić? Patrzeć, jak kurczą się pieniądze na koncie, odpuścić wszystko?
Prowadzę swoją działalność od wielu lat, ale jest związana z edukacją, więc latem nie mam zajęcia ani przychodu. Mam za to koszty. Spore. Jednak myśleć, działać, tworzyć, mogłabym. Miałam ruszyć w temacie szkoleń. Mam w tym kierunku wykształcenie, wiedzę, chyba talent, a nic z tym nie robię. Po prostu zapadam się w jakiejś ciemnej dziurze.To nie jest metoda na sukces. Ani nie jest to działanie wspierające poczucie wartości. Wiem o tym. Wiem, i ta wiedza wciąż mnie nie pobudza do niczego. Czuję się jakaś martwa w środku.
Próbuję sobie jednak pomóc. Doszło do tego, że przyjaciele sami do mnie dzwonią, motywują, zachęcają. Jeden z nich zaprosił mnie dziś razem z narzeczoną. Mieszkają w innym mieście, przejadę się. :-) On ciągle mi mówi, że mam w sobie potencjał, tylko go nie wykorzystuję, i że nie mogę tak bez przerwy "pływać". Że czas na działanie. Więc jadę do nich dziś, może zostanę do jutra. Poddam się dobrowolnie temu obstrzałowi motywacji werbalnej. Nawet się Krzyśkowi dziwię, że mu się tak chce. Sam do mnie dzwoni. Jakoś mu zależy na moim dobru. Jakby bardziej niż mi samej....
Kiedy się skończy ta okropna inercja? Czy to zmęczenie z przeszłości, przeinwestowane niegdyś siły, czy niewiara w siebie? Kiedyś byłam zupełnie inna. Perfekcyjna. Dziś czuję się chaotyczna i nieskoordynowana.
Co robić? Jak żyć?
kawa.z.mlekiem
9 lipca 2016, 10:03Kochana nie masz wyjścia, musisz sama się przełamać. Zacząć działać , może nawet i się najpierw ,,zmusić'. Zrób na początek jeden krok,potem drugi, zobaczysz dalej pójdzie samo. Zacznij żyć, oddziel przeszłość grubą kreską. Jesteś młodą kobietą, dużo dobrego jeszcze przed Tobą :)
misiaczek2411
8 lipca 2016, 18:58Jeśli to Cię pocieszy to mam 30 lat - jeszcze nie i jestem po rozwodzie z dziećmi wymagającymi poświęcenia. Mam dni że nic mi się nie chce że problemy życiowe mnie przerastają. Dobrze że masz znajomych, przyjaciół którzy dzwonią bo teraz są Ci najbardziej potrzebni. Oddziel przeszłość. Zacznij żyć, robić coś co sprawia Ci przyjemność. A małżeństwo - no cóż jego strata nie Twoja :) Tak sobie zorganizuj życie by było Ci dobrze. Pozdrawiam i życzę powodzenia.
belferzyca
8 lipca 2016, 17:56ślad zostawiam...
byc-fit
8 lipca 2016, 17:10Aaaa I 35 lat to nie koniec życia!! Jesteś super młoda!:)
byc-fit
8 lipca 2016, 17:08Fajnie mieć dobrych przyjaciół, którzy pomagają:) Głowa do góry! ŻYCIE ucieka bardzo szybko, nie warto ciągle się zamartwiać. A może nowe wyzwania dają Ci energię, żeby się pozbierać, może poznasz kogoś inspirującego i będzie fajnie :) Pozdrawiam