Zaktualizowałam w końcu wagę na pasku, która od początku założenia owego pamiętnika zmieniała się raz idąc w górę, raz w dół...a od ponad pół roku zdecydowanie w dół pobiegła (ponad 10 kilogramowy spadek).
Minął piąty dzień od powrotu z obozu i powrotu do paleo...wczoraj włączyło mi się ssanie i nawet nie wiem ile kilogramów(!) owoców zjadłam ;), a do tego nerkowców, migdałów i orzechów laskowych...
...dzisiaj na szczęście apetyt mi się ustabilizował, aczkolwiek zbliża się trudny czas przed miesiączkowy i znając życie pewnie nie raz mi się jeszcze owe ssanie włączy.
Chociaż może nie powinnam się nastawiać w ten sposób. Sama sobie to wmawiam...taka samosprawdzająca się przepowiednia.
Zaraz spadam do lekarza (przez to na siłownie nie pójdę), potem odbiorę książeczki zamówione w piątek, przybiegnę na obiadek (schab w warzywach, sałatka z pomidorów i rukoli oraz ziemniaki), a o 19. będę wylewać siódme poty na treningu ;)
I tak oto, zakończę piękny czas urlopu...dobrze, że mam jeszcze 12 dni do wykorzystania ;)
ewcia.1234
26 sierpnia 2013, 10:18brawo za spadek ;)