By me włókienka mięśniowe odpoczęły, ponaprawiały to co naprawiać trzeba odpoczywam...może nie brzuchem do góry, ale jednak bez treningu. Wszak, podobno nawet Bóg siódmego dnia odpoczywał.
Przyzwyczajam się (ponownie, po przerwie spowodowanej przeokropnym bólem podbrzusza) do biegania, według planu: http://www.biegaj40minut.pl/ . W sumie od razu wskoczyłam na tydzień szósty i był to dobry wybór, aczkolwiek wiem, że bez przerwy mogę przebiec więcej niż te 7 do 8 minut, ale i Rzymu od razu nie zbudowano, więc dam czas czasowi (taka tam łaskawość z mej strony ;)).
A od poniedziałku zaczynamy (znaczy się ja zaczynam) tydzień siódmy ;)
Czytając czerwcowego Runner'sa przyszedł mi do głowy niecny plan, by jeszcze w tym roku wystartować w jakiejś imprezie sportowej i nie piszę tu o maratonie 42 kilometrowym, a o czymś skromniejszym. Powiedzmy, że o biegu na 10 kilosów. To na początek w pełni by mi wystarczało.
W poniedziałek ważenie, mierzenie i tym podobne głupotki. Sprawdziłam w swym mądrym kajeciku i wyszło, iż ostatni raz czyniłam to ponad miesiąc temu (o zgrozo ;)).