Nie skakałam dzisiaj. Miałam napisać jakieś gładkie usprawiedliwienie. Tyle, że po krótkim zastanowieniu doszłam do wniosku, że nie ma powodu się tłumaczyć. Poza tym nie zrezygnowałam całkowicie z aktywności fizycznej (nie polegającej li tylko na wyjściu do toalety, tudzież łazienki, bądź kuchni, aby zaopatrzyć się w żarełko). Ćwiczyłam najbardziej oporne i leniwe mięśnie, czyli brzuszek. Oczywiście, nie poprzestałam tylko na nim, ale głównie to on zaprzątał w tym dniu moją uwagę.
Liczbowo przedstawia się to tak:
- dzień 19 - a6w
- 120 minutowy pakiet ćwiczeń (jak wcześniej pisałam z głównym naciskiem na ogromne, wręcz przeogromne brzuszysko. W piątek wkleję fotki, to...hmm, lepiej nie pisać. Chociaż w sumie nikt mi nie powie, żem nie ostrzegała, ha!).
Acha, żeby nie wyszło, że jestem niekoleżeńska to podam nazwę mojego czarnego potwora zwie się Domova. Zakupiłam go w Auchen, ale nie ręczę żadną częścią ciała za to, iż jego współbratymcy nadal zasiadają na metalowych półkach, ale...i tak, ważyłam się w różnych częściach mieszkania więcej niż dwa, trzy a nawet cztery razy. (to odpowiedź na pytanie pod poprzednią notką ;)).
aneeeczkaaa
31 sierpnia 2011, 23:39znam ten ból i znam ten głód.... na szczęście przechodzi!:D a kobitki to twarde sztuki i byle smokom się nie dają!;)