Uwielbiam przygody i właśnie dlatego moje odchudzanie i powrót do formy postanowiłam nazwać przygodą. Od nowa poznaje siebie i moje ciało . Codziennie zmagam się ze swoimi słabostkami :)
Przeszłam wiele etapów, od zajadania smutków i wilczy głód nocami do głodzenia się całymi dniami. Sutek wewnętrzne , frustracja i nienawiść do tej osoby która patrzyła na mnie z lustra była coraz większa. Przestałam wychodzić z domu i spotykać się ze znajomymi, bo wstydziłam się siebie. Możecie pomyśleć sobie - e ważyła "tylko 75kg" ale przy moich 164cm to aż 15kg nadwagi . Czułam się fizycznie bardzo źle. Było mi bardzo ciężko, wszystko mnie bolało i nie miałam energii na nic. A co najważniejsze i chyba najbardziej smutne to to że nienawidziłam kobiety jaka się stałam . To był mój osobisty początek końca ...:( Zamknięty krąg jedzenie , objadania się głodzenia i wyrzutów sumienia zaciskał się jak pętla na mojej szyi. Sięgnęłam swojego dna.
I jak to bywa czasami zobaczyłam ze na dnie nie ma już nic !!! i trzeba własnymi siłami z powitemu wdrapać się choć na poziom "0".
Zrozumiałam, że to JA , JA SAMA chce a co najważniejsze mogę to osiągnąć. Pierwsze moje podejście było bardzo chaotyczne ... rożne diety, różny wysyłek fizyczny i słomiany zapał... Ale robienie cokolwiek było lepsze od nic nierobienie . pierwszy raz od 10 lat moja waga spadła poniżej 70kg. Byłam z siebie dumna. I niestety moje siało zbuntowało się przeciwko tym eksperymentom i położyło mnie na miesiąc do łóżka.
Byłam przerażona i załamana . Ja 38 kobietka leże i nie mogę się ruszyć bo mój kręgosłup miał już dość - zrywów ćwiczeniach, biegania bez rozgrzewki , jogi na zastałe i otłuszczone ciało które nie ruszało się od dawna . Moje ciało miało dosyć Dukana, 1200kalori i innych wynalazków. Leżałam i uleżałam się nad sobą. trwało to do marca . Waga wróciła do 72-3kg. a moje samopoczucie było w opłakanym stanie . Nie spałam , wróciłam do zjadania smutków i do reszty mojego destrukcyjnego światka.
Żal było na mnie patrzeć :) po prostu obraz nędzy i rozpaczy ....
do 10 dni jestem inna ... ale o tym już w następnym wpisie