Wczoraj się przełamałam i poszłam w końcu na pierwszy trening z grupą zawodników (i miłośników :) ) biegów OCR. No dobra, w zasadzie to nie przełamałam się, tylko mój mąż powiedział do tej ekipy "tak, ONA DZIŚ PRZYJDZIE", no i wstyd już było się nie pojawić :)
Skwar i żar lejący z nieba, jakby wrota piekieł się z tej okazji otworzyły....
Ale dałam radę. Biegowo nawet całkiem nieźle, na pewno nie biegłam w ogonie. Ale na przeszkodach porażka, w zasadzie ciężko powiedzieć, że "ale większość zaliczyłam", bo nie wiem czy można uznać zaliczenie, jeśli kolega wciąga cię do góry na nogę :) :) :)
Smutna refleksja jest natomiast taka, że niezależnie od tego jak wyćwiczę ręce i całą obręcz barkową, siłę, zwinność itd., to i tak nigdy nie pokonam ostatecznej przeszkody, jaką jest mój bardzo niski wzrost. Mogę nauczyć się robić wymyk, ale żadnego wymyku nie będzie, jeśli rękami nie sięgnę do drążka (czy tam czegokolwiek). Bardzo to demotywujące, nie ukrywam.
Podsumowując: skóra z łydki zdarta (rampa), nadgarstek boli (pionowa ściana), na ręku pęcherze (a to nawet nie wiem jak ta przeszkoda się nazywa :) ).
Zaleczam rany, rozciągam zakwasy i hej do przodu! :)