Przeglądałam wczoraj stare pliki w laptopie i znalazłam tabelkę, w której zapisywałam swoje pomiary w zeszłym roku (lipiec/sierpień). Było to już kilka miesięcy po porodzie, kiedy zrozumiałam, że tłuszcz sam się nie zgubi, a ponieważ karmienie piersią nie wyszło, to i na to źródło ubytku kalorii nie miałam co liczyć.
Wiedziałam również, że przy małym dziecku i powrocie do pracy (wróciłam do pracy, kiedy młody miał ok. 3.5 mca) nie ma mowy o ambitnych dietach, sportach itd.
Jillian Michaels lubiłam zawsze, głównie z programów o ekstremalnym odchudzaniu, więc kiedy zobaczyłam w sklepie jej książkę "Opanuj swój metabolizm", kupiłam natychmiast i przeczytałam w 1 wieczór. I chcę Wam powiedzieć, że wiele rzeczy zrozumiałam. Głównie jak jedzenie, które nie jest "śmieciowe" w tym sensie, że hot-dog czy pizza, ale takie "normalne", tyle że zawierające podejrzane składniki na literę E, nam szkodzi. I jak związki chemiczne wpływają na naszą gospodarkę hormonalną. Chyba to najbardziej mnie zaskoczyło. Wcześniej już unikałam skomplikowanych etykiet, ale po przeczytaniu tej książki przestałam kupować żywność z jakimikolwiek dodatkami (od tej zasady istnieją wyjątki, aczkolwiek nieliczne). Wyrzuciłam również swój ukochany sok malinowy do rozcieńczania, tego chyba brakowało mi jakiś czas najbardziej (syrop glukozowo-fruktozowy złyyyy). Problem do dzisiaj mam z wędlinami, bo naprawdę niełatwo kupić szynkę "bez niczego", ale zazwyczaj po prostu sama piekę karkówkę i kroję w plastry. Nie mówię, że surowe mięso nie ma żadnej chemii, ale ma jej na pewno mniej, niż surowe a potem przetworzone przez producenta...
Od tego czasu zaczęłam chudnąć, bez spektakularnych wyników w każdym tygodniu, ale sukcesywnie waga spadała. A piszę dziś o tym dlatego, że po wykupieniu diety z Vitalii zrobiłam początkowe pomiary, które mogłam wczoraj porównać z tymi odszukanymi pomiarami zrobionymi przed zakupieniem książki. I byłam W SZOKU. Bez specjalnej diety (w sensie liczenia kalorii i odmawiania sobie przyjemności), starając się stosować zasady Jillian, ale również grzesząc browarkiem (no, nie byłam na diecie nie?), wypadami do restauracji (patrz poprzednie), bez uprawiania sportu innego niż spacery z wózkiem, schudłam po 6-10 cm na obwodach i 7 kg na wadze.
Wczoraj wyciągnęłam książkę z szafy i usiadłam do czytania po raz kolejny. Tym razem skupię się na produktach nie żywnościowych, a hmm "domowo-przemysłowych", które oddziałują lub mogą oddziaływać na naszą gospodarkę hormonalną. Na przykład takie kosmetyki do pielęgnacji ciała zawierające estrogeny, które wchłaniają się przez skórę (no bo właśnie to kosmetyk ma zrobić, no nie? wchłonąć się) mogą zakłócić naszą naturalną gospodarkę estrogenami. Cudnie! I tak dalej,m i tak dalej...
Czas zakupić zakreślacz i karteczki post-it :) Wam również polecam tę lekturę.
"Jeżeli coś nie wyrosło z ziemi, ani nie ma matki - NIE JEDZ TEGO!" - Jillian Michaels
fiterka
9 lipca 2015, 09:41fajna pozycja ,zaciewkawiłas mnie ,muśze poczytać na ten temat ,my także staramy sie jeśc bez tych wszystkich ulepszaczy ale ...no właśnie zawsze jest jakies ale ..pozdrawiam cieplutko
new_balance
8 lipca 2015, 09:56Już od dawna przymierzałam się do zakupu tej książki, ale zawsze było nie po drodze. Chyba czas spiąć tyłek i wybrać się do księgarni :)
Waniliowa80
7 lipca 2015, 11:52mam jej książkę już jakiś czas , ale zawsze jest coś ważniejszego do zrobienia do przeczytania, ale po Twoim poście postanowiłam zacząć od dziś ją czytać, co do wędlin to już od dawna robię swoje domowe czesto korzystam z przepisów http://gotuj.skutecznie.tv/ , polecam też zrobienie polędwicy dojrzewającej :)