Witajcie,
Dzisiaj chciałam z Wami porozmawiać o planie na odchudzanie. Czy wg Was jest on niezbędny? Wśród swoich znajomych na V. mam głównie dziewczyny plus size i tak naprawdę nasza walka trwa o wiele dłużej niż u osób, które mają do zrzucenia 5 czy 10 kg. Nie mówię, że dziewczyny z mniejszym balastem mają łatwiej, wręcz przeciwnie. Im mniej do zrzucenia, tym oporniej spada. Ale jednak świadomość, że wygląda się normalnie, mieści w klasyczną rozmiarówkę powoduje, że nie ma się aż takiego parcia i można z tym normalnie żyć.
Należę do osób, które wszystko piszą w kalendarzu. Planują i skreślają zrealizowane punkty. W odchudzaniu robię podobnie. Codziennie mam zapisane ćwiczenia, ilość kcal, zapisuje posiłki w kalkulatorze kcal i analizuję. Weszłam już w taką wprawę, że nie zajmuje mi to wiele czasu. Uwielbiam moment wykreślania z listy zrealizowanych rzeczy. To mi pokazuje, że jestem coraz bliżej mojego celu i to mnie bardzo mocno motywuje. Najgorsze są momenty, kiedy wypadają sytuacje, których nie planowałam. Mając dziecko w wieku przedszkolnym jest to normą. I wtedy robi się kwas. Kiedyś przekładałam wszystko na następny dzień i następnego dnia lista przerażała, więc rozpisałam to wszystko na resztę tygodnia, znowu coś wypadło i tak przez kilka tygodni nie ruszałam tyłka.
Duży wpływ na to miało też to, że miałam wobec siebie ZA DUŻE WYMAGANIA. Zamiast dawkować sobie ćwiczenia, planowałam jakieś wielogodzinne masakry. A tutaj nie o to chodzi. Mam ten plus, że moja dobra znajoma jest trenerem personalnym. Zrzuciłam 20kg i chciałabym już zając się ciałem. Kumpela rozebrała mnie do bielizny, pooglądała i rozpisała ćwiczenia na poszczególne partie ciała. I nagle okazało się, że ćwiczenia mogą być krótkie, ale intensywne, regularne i dopasowane. Nagle mój plan jest możliwy do zrealizowania niemal każdego dnia, nawet jak mi coś wypadnie.
A jak z dietą? Wiadomo, ćwiczenia ważne, ale kcal to jednak jest baza. Mam przydział kcal, które mogę zjadać w ciągu dnia, i rozpiskę jak to się rozkłada z białkiem, tłuszczami i węglami. Tak naprawdę, to robi to za mnie aplikacja. Ale…uwielbiam planować sobie posiłki. Nie korzystam z gotowych planów stworzonych przez dietetyczkę, bo powiedziałam jej, że chcę to robić sama. Niech mi tylko napisze, co i ile i kiedy mam jeść ,a produktami i smakami zajmę się sama. Udało się. Na takim planie zrzuciłam ten kilogramy, więc nie poszło mi tak źle. Kocham gotować i układać na talerzu piękne obrazy. Dieta nie jest straszna, kiedy jedzenie pięknie pachnie, smakuje, ale i ślicznie wygląda. To mi pokazuje, że dieta nie jest karą, nie jest musem i czymś gorszym.
Odchudzanie nigdy się nie uda, jeśli będziemy się głodzić, traktować ten proces jak karę za wcześniejsze obżarstwo, choroby, leki i smutki. Każda z nas miała powody swojego tycia, część z Was urodziła się większą. Ale WSZYSTKO można zmienić. Trzeba mieć dobry plan.
Psychika to ostatni element planu. W moim przypadku było tak, że byłam szczupłą dziewczyną, która przez prawie 2 lata leczyła się sterydami. Z powodu choroby popadłam w depresję (zdiagnozowaną), którą zajadałam. Do tego większość bliskich mi osób wystraszyła się choroby i uciekła. A nawet nie zarażałam…Połączenie kilku chorób i samotności dało mi combo kilogramów w szybkim czasie. Wiem, że może i mogłam coś zrobić inaczej, mogłabym mieć do siebie wielkie żale i obwiniać się o to, że teraz jestem gruba. Ale nie. W momencie przejścia na dietę odcięłam to wszystko grubą kreską. Najzwyczajniej w świecie wyzerowałam licznik . Pamiętam jakie skutki niesie zajadanie smutków, szukam dobrych zamienników kalorycznych posiłków i chodzę na terapię. Nie chcę być zaskoczoną, gdy stanie się coś strasznego. Uczę się radzić sobie w takich sytuacjach, by nie zrobić głupot w chwili złości, smutku czy szoku. Kilogramy bardzo szybko wracają, ze spadkiem jest gorzej. Nie chcę już nigdy mieć wagi 3cyfrowej. Zakładam mniejsze cele. Teraz marzę o „8” i tak powoli do celu. Jeszcze nie czuję się świetnie w swoim ciele, ale z pewnością o wiele lepiej niż 5 miesięcy temu. Noszę o wiele mniejszą rozmiarówkę, potrafię już uśmiechać się do odbicia w lustrze i czuję, że jestem coraz bliżej celu.
A jak to wygląda u Was? Czy macie jakiś plan? Co ma największy wpływ na Wasze odchudzanie? Co Wam sprawia największą trudność? Często czytam pamiętniki, które mnie inspirują do dalszego działania. Są pełne optymizmu, walki i koloru. Nie ukrywam, że uciekam od osób, które przy niemal niedowadze, albo BMI w normie nazywają się tłustymi świniami, grubaskami czy tłuściochami. Ja nigdy siebie tak nie nazywam. Szanuję swoje ciało z każdym niedociągnięciem, nawet jeśli go nie akceptuję w takim rozmiarze.
Życzę Wam miłej niedzieli,
Mam nadzieję, że Was nie zanudziłam…
Monika123kg
9 grudnia 2015, 11:58Najważniejsze by każdy z nas znalazł swój złoty środek :)
annaewasedlak
1 grudnia 2015, 16:26Ja codxiennie zapisuję co jem i ile ma to kalorii a do odchudzania to trzeba miec motywację ja ją mam
Anika2101
1 grudnia 2015, 10:40Komentarz został usunięty
Dorota1953
30 listopada 2015, 02:07Myślę, że każdy powinien postępować tak jak jest mu wygodnie. Jeśli planowanie Ci pomaga, to planuj :) Ja osobiście jestem bałaganiarą i planowanie w moim przypadku mi nie zawsze wychodzi. Wręcz raczej wychodzi na opak :) Jednego co się trzymam, to długoterminowego odchudzania. Wprawdzie ja prawie 30 kilo przytyłam w ciągu roku (po leczeniu hormonalnym), ale te dodatkowe kilogramy nosiłam przeszło 20 lat, więc dałam sobie 4 lata na ich zgubienie. Jak doprowadzę swój trzeci etap do końca, to zostanie mi jeszcze jeden do uzyskania wagi ok. 68-67 kilo. Więcej nie mam zamiaru gubić, chociaż zazwyczaj nasze plany jedno, a życie drugie pisze :)
Nejtiri
29 listopada 2015, 14:14Bardzo ciekawy wpis. :) U mnie otylosc wziela sie z mieszanki wybuchowej - genowo-hormonalno-stresowo-braku czasej. Zwykle mam zarys planu, ktory ksztaltuje sie po drodze. Jak mialam duuuuzo czasu wolnego to cwiczylam godzinami i jadlam tylko wedlug rozpiski. Poszlam do pracy i kg wrocily. Teraz zwyczajnie wsiadam na rowerek i pedaluje tyle na ile mi cialo i czas pozwoli. Staram sie nie przesadzac, bo u mnie latwo o skrajnosci. Posilki zapisuje w miare mozliwosci (po zjedzeniu), by nie przesadzic w zadna ze stron (w moim przypadku niedobor kalorii i skladnikow bywa gorszy od nadmiaru). To moja kolejna proba o uratowanie siebie (doslownie!), a z kazda jest ciezej...