Mój zyciowy sen wariata: czyli studia? praca ogarnięta, promotorka twierdzi "ze odwaliłam kawał dobrej roboty", teraz ostatnie egzaminy i obrona.
no i tu zaczynają się schody: Co dalej?
Zleciało mi te 3 latka jak jeden dzień.. Mamcia, siostra i kolega wykładający na uczelni namawiają mnie na doktorat, a napewno na mgr. Ale to są kolejne lata...nauki. Ja z jednej strony chce, wiem,że powinnam, i lubie to, nie brzydzi mnie to - mam to chyba we krwi lub wyssałam z mlekiem matki;P Ale odczuwam też silną potrzebę pracy. Chce isć do normalnej, płatnej pracy! najlepiej w obu zawodach.. bo obie swoje dziedziny lubię..
Dzis na praktykach uświadomiłam sobie gdzie jest moje miejsce: mianowicie blok operacyjny. I jak idąc na te studia słuchałam tego jak moje kolezanki chca pracować na bloku to twierdziałma ze ja? nie chce! ale dziś - czułam się jak ryba w wodzie.. i tak naprawdę ciągnie mnie do dwóch "oddziałów" - operacyjna i onkologia.
Na sali jest inne traktowanie.. pielegniarka jest "kims", coś znaczy.. panują inne relacje lekarz - pielęgniarka. Inne traktowanie przez pacjentków.. wg nich to są inne zawody. Śmieszne to, ale na oddziale trkatują jak nikogo ważnego.. czesto zero szacunku..a na sali ooperacyjnej? zupełnie inaczej... poprostu niebo a ziemia!
I wcale nie chodzi mi to, żeby mnie wielbili czy wręcz wchodzili w 4 litery jak lekarzowi - bo lekarzem to ja nie chce być, nie mam kompleksu ze nie dostalam sie na medycyne. Chociaż kiedyś owszem chciałam, ale to uważam z perspektywy czasu, że los wiedział lepiej gdzie mnie wysłał. W końcu decyzje o tym kierunku studiów podjełam w pełni świadomie, chociaż pochopnie. Ale na partnerskim traktowaniu przez lekarzy mi zależy. Bo oni bez nas pielęgniarek by zgineli.. a uczymy się tylko rok mniej niż oni.. mamy te same przedmioty.. tyle że duuuzo więcej praktyki. Chcoiaż według czesto jesteśmy nie warte szacunku...A uważam, że atmosfera jest ważna! nawet bardzo!
Wracając do sensu wpisu: praca.. to mój prioryett, chociaż obawiam się, że będzie o nią ciężko.. nawet baaardzo!
studia: tu nie wiem, co mi radzicie? wiem, że nie chce być na utrzymaniu matki.. bo sorry bardzo ale jestem już za stara!!! mam straszny problem z tym!;/
życie: tu dochodzę do wniosku, że może warto by było się już jakoś ogarnąć? ustatkować? może nie wychodzić za mąż, ale chociaż spotykać się z kimś na stałe...mieć kogoś na kogo można by było liczyć, do kogo zadzwonić jak się chce czymś pochwalić lub na coś na wrzucać co podniosło ciśnienie.. kogoś kto by był.. i widział mnie jako mnie, a nie mnie jako potencjalne źródło zysku ( w jakiejkolwiek kwestii). a takich osób w moim życiu coraz mniej.. ;/ a o facetach to nie wspomnę już w ogóle..
I zrobiło się sentymentalnie....
rynkaa
31 maja 2013, 16:32ciężko cokolwiek poradzić... obojętnie, którą z opcji wybierzesz to będzie to właściwy wybór ;*
trinity801
30 maja 2013, 09:18Jeśli chcesz się dalej kształcić, to rób ten doktorat... z tym, że to kolejne lata nauki. A jeśli bardziej chcesz iść do pracy, to pracuj. Rób co Ci serce podpowiada, a nie patrz na to co Ci mówią ludzie. Jeśli chcesz być na własnym utrzymaniu, to popracuj trochę, a potem przecież zawsze ewentualnie możesz do tego dołożyć naukę, prawda? Ale to tylko moja rada :-)