Przerwa na kawę. Mogę więc skrobnąć kilka słów.
Poćwiczone według planu ćwiczeń Vitalii. Jest łatwo i przyjemnie, nie męczę się - a chyba powinnam - ale po tak długim "bezruchu", bo w sumie miałam przerwę kilkumiesieczną w ćwiczeniach siłowych - pewnie tak lepiej wracać do formy, niż od razu rzucać się na głęboką wodę. Co mi się podoba w planie V? Lubię widzieć ile już osiągnęłam. W ciągu 3 pierwszych dni podniosłam 350kg (dużo/nie dużo?), ćwiczyłam prawie 2 godziny (długo/nie długo?) (no i nie liczę tu mojego standardowego HH oraz pływania) i spaliłam 600 kalorii (dużo/nie dużo?)
Dieta NSD też się utrzymuje w normie :) Oczywiście modyfikuje przepisy, ale glówne wytyczne pozostają niezmienne. Kaloryczność, ilość białek, tłuszczy, węgli - wszystko w granicach normy.
Jestem zadowolona. Wahałam się czy wydać te 2 stówki na 3 miesiące. Teraz nie żałuję. Oczywiście nie ma rewelacji zarówno w przepisach jak i w ćwiczeniach. Zresztą trudno mnie zaskoczyć, w końcu jestem instruktorą aerobiku i HH (nie pracującą w zawodzie, ale ze sporym stażem sprzed lat). Jednak odkąd przestałam prowadzić zajęcia, przez ten cały czas brakowało mi kilku rzeczy: kopa w dupę, systematyczności, konsekwencji w działaniu, motywacji do ruszenia 4 liter. A tutaj proszę. Taki zwykły plan ćwiczeń i plan diety wprowadza jakieś normy, które staram się przestrzegać. Eh, jeszcze wstawać o 6 bym się chciała nauczyć... ale to już pewnie wyższa szkoła jazdy.
A przy okazji straconego przedwczoraj kilograma. Nie mogłam się powstrzymać i stanęłam dziś na wadze. Spodziewałam się powrotu do 65 (bo ten kilogram w/g mnie zgubiłam z powodu zatrucia: biegunka+wymioty) a tu miłe zaskoczenie. Waga wciąż pokazuje 64 :)
Za cel postawiłam sobie 50kg. Nie wiem czy to kiedykolwiek uda mi się osiągnąć. Ale warto walczyć. Zresztą ja nie tyle o kilogramy walcze, co o sylwetkę.
Kawa się skończyła. Wracam do pracy. Wieczorkiem może będzie CDN.