Na początek pochwalę się tym, co stworzyłam wczoraj na obiad:
Pyszne! Pyszne! Polecam. Lubię mięso ale kiedy jestem tak długo w Poznaniu i nie mam już zapasów w zamrażarce to nie chce go kupować w supermarketach no i miła odmiana.
Poza tym co do mojego odkrycia, to myślę że jem za mało. Dlatego pierwszy tydzień był idealny a w drugim zaczęło mnie ciągnąć do podjadania, do pizzy czy słodyczy. Z taka aktywnościa powinnam jesć pewnie koło 1800 kcal a nie:
Śn: owsianka (4 łyżki płatków + pół jogurtu, łyżka dżemu)
IIŚn: pół grejfruta, jabłko
Obiad: zupa warzywna
Kolacja: serek wiejski, bułka czy tam surówka
Mniej na diecie nie znaczy lepiej. Już wiem. Znowu.
Poza tym wiecie dlaczego mi nie wychodzi? Bo ja nie wierze tak naprawdę w to że schudnę. Już tyle lat ważę ok tych 62 kg że pewnie tak podświadomie w to nie wierzę. Zresztą zdałam sobie sprawę że nigdy nie osiągnę wyidealizowanej figury smukłej łani, bo i wzrostu za mało no i biodra za duże. Ale zawsze może być lepiej, więc teraz bez spiny, niedługo będzie ciepło a ja założę spodenki w tym roku bez kompleksów! Tylko najważniejsze, żebym była uczciwa sama ze sobą.
Tak wgl jak ogarnąć B/W/T w posiłkach? Wróciłam znowu do lektury książki, którą zamówiłam w listopadzie ale każda rada mile widziana. :) Największy problem mam z białkiem, a za dużo węgli. Ale FITATU już zainstalowane może da radę :)
Za tydzień wracam do domu, czas na pomiary. Mam nadzieję, że @ nie pokrzyżuję moich planów.