Miałam pojawić się we wtorek jednak zmęczenie po podróży wygrało i poszłam spać. Mało tego do końca tygodnia pracowałam po 12h - kumulacja zamówień i 1/4 ekipy, która została w pracy sprawiła, że po powrocie czekała nas niemiła niespodzianka. Jeszcze żeby było mało jakieś paskudztwo rozłożyło mi młodego, człowiek wracał utyrany do domu i trzeba było się dzieciem zająć, przytulić, poczytać. Sobota też dość pracowita, trzeba było nadgonić tydzień ze sprzątaniem, praniem, prasowaniem, zaplanować kolejny tydzień, zakupy też kurczę nie chciały przyjść same do domu.
Pod względem dietetycznym ten tydzień to totalna klapa 🤫 owszem udało mi się zjeść kilka w miarę "dietetycznych" posiłków, ale bądźmy szczerzy - popłynęłam 🤪 Pierw na wyjeździe - gdzie jedzenie, cóż - wyglądało ładnie ale smakiem nie powalało. Za to desery - niebo w gębie. Do tego wieczorny bankiet z koncertem Patrycji Markowskiej - chyba nigdy tak blisko sceny nie byłam. I nie pamiętam już kiedy ostatni raz wypiłam tyle alkoholu. Po części to zasługa moich kochanych kolegów z pracy, którzy dbali o to, aby przy stole żadna z nas nie miała pustego kieliszka. Choć jak na tak długą abstynencję to głowę miałam twardą! Kac? Tylko cukrowy, który trzymał dobre 3 dni. Człowiek jednak odwykł od cukru... Po powrocie wcale lepiej nie było. Dzięki 12h w pracy nie było już siły aby przygotować jedzenie na kolejny dzień, tyle o ile śniadania w postaci owsianki czy jajecznicy były w miarę okey i sałatki na kolację, bo to jednak najszybciej. Cała reszta wołała w tym tygodniu o pomstę do nieba.
No i dziś niedziela, więc tradycyjne pomiary - o dziwo mimo grzesznego tygodnia -0,6kg i aż -4cm w tali, gdzie w poprzednim tygodniu odnotowałam +2cm 😎 Jest dobrze. Śniadanko pyszna jajecznica z kurkami - kocham sezon grzybowy ❤
Ja co prawda po lasach za grzybami nie hasam, nie lubię - mama za dziecka próbowała u mnie rozbudzić tą miłość ale nie, wolę jeść grzyby niż je zbierać. Za to mama jak wpadnie w las to żaden grzyb się nie ukryje, nawet najmniejszy - potrafi dojrzeć kurkę, której kapelusz jest nie wiele większy od główki szpilki. Tylko wczoraj przytargała 3 koszyki grzybów i jedną kanię giganta - kapelusz średnicy 30cm, grubości 2cm ale niestety robaczywy. Z takiego jednego grzyba wyszedłby porządny gar "flaczków z kani". Albo sporo przyprawy do sosów. Jeśli nie próbowaliście - polecam z całego serduszka - ususzyć kilka kani, potem zmielić na proszek i mamy idealny dodatek do sosów grzybowych. Gwarantuję, że suszona kania daje o wiele lepszy aromat grzybowy niż suszony borowik czy podgrzybek.
A teraz z kubkiem kawy biorę się za nadrabianie zaległości w Waszych pamiętnikach, na grupach i w wyzwaniach 😁
Neesha
21 września 2021, 09:36Będzie dobrze, ważne, że nie udajesz, że tego weekendu nie było i masz świadomość, że na diecie ludzie potykają się jedzeniowo. A i co według mnie ważne pranie, sprzątanie, gotowanie też spala kalorie - przecież będąc mamą aktywną zawodowo nie da się leżeć i pachnieć ;).
Mirin
19 września 2021, 11:35Muszę spróbować wysuszyć kanię, nigdy o tym nie pomyślałam. Pozdrawiam!