Hej!
To nie jest mój pierwszy pamiętnik na Vitalii. Porzuciłam poprzedni, gdyż sądziłam, że osiągnęłam swój cel, nigdy nie wrócę do starych nawyków. I tak było. Przez około 3 lata udało mi się trwać przy swoim, niestety jakieś 2 miesiące temu zaczęłam się przesadnie 'rozpieszczać' i efektem jest nadrobienie 4 straconych niegdyś kilogramów. Lecz nie głównie o wagę tu chodzi. Przestałam ćwiczyć, a zaczęłam jeść, co równa się z tym, że moje ciało nie jest tak jędrne, elastyczne i zwyczajnie piękne jak niegdyś. Żałuję, że nie zahamowałam tego szybciej. Szczęściem w nieszczęściu jest jednak, że w ogóle zareagowałam, w sumie nawet dość szybko.
Problem zauważyłam już tydzień temu, ale mimo tej świadomości, wciąż nic z tym nie robiłam. Myślę, że niektóre z Was znają te uczucie, kiedy chcecie coś zrobić, chcecie ćwiczyć, ale jednocześnie Wam się nie chce. Paradoksalne i śmieszne, ale prawdziwe. Jednakże wczoraj wieczorem 'olśniło' mnie. Słuchałam w tym momencie jakiejś k-popowej piosenki, a kto kojarzy ten gatunek wie, że wykonawcy to cała ogromna armia motywacji. Oczywiście, w większości są to bardzo chudziutkie osoby (mówiąc głownie o kobietach), jednak znajdą się i ogromne motywacje. Więc to mnie ruszyło. Może powód jest śmieszny, ale ważne, że działa, prawda? ;)
Chciałam ćwiczyć już wczoraj, ale była to godzina 23, postanowiłam więc, że zacznę od jutra. Generalnie jestem zdania, że lepiej nie zaczynać od jutra, tylko od teraz, gdyż bardzo często dane 'jutro' nigdy nie nadchodzi. Jednak byłam zdeterminowana i wczoraj, zamiast ćwiczyć poczyniłam przygotowania w postaci ułożenia sobie wesołej playlisty do ćwiczeń oraz ułożeniu na ziemi śmiesznego ubraniowego ludzika, który motywowałby mnie do wstania i ćwiczenia już po przebudzeniu. Gdy się dziś obudziłam i spojrzałam na niego znów na ramieniu usiadł mi ten gruby, niedobry leń, który szeptał, żebym ominęła ubrania szerokim łukiem i poszła zjeść tłuste, pyszne śniadanie. I prawie uległam. Prawie znów poddałam się na starcie. Ale wtedy przypadkiem spojrzałam na lustro, które mam w pokoju. Zobaczyłam uda z drobnym zaczątkiem cellulitu, małą oponkę na brzuchu, wcale jędrne ramiona, obwisłe pośladki... Dotknęło mnie to. Strzepnęłam więc owego lenia z ramienia i szybko się przebrałam. Przelatując szybko przez poranną toaletę i drobne 'śniadanie' w postaci wody z miodem i cytryną (nie tyle piję ten specyfik 'na odchudzanie', co po prostu bardzo mi smakuje :)), włączyłam ustaloną poprzedniego dnia playlistę i do dzieła! Niezbyt wiedziałam co robić, prawdę powiedziawszy, więc rozgrzałam się porządnie i zaczęłam na początek robić ćwiczenia, które robiłam bardzo dawno na rehabilitacji kręgosłupa (skolioza). Potem ćwiczenia, które mimochodem zapamiętałam, kiedy parę lat wcześniej sumiennie ćwiczyłam z Ewką, Mel B, czy Jillian. I tak jakoś zleciało mi prawie 1,5 godziny! Kiedy po rozciąganiu się po treningu położyłam się na podłodze i głęboko odetchnęłam wiecie co poczułam? Nie satysfakcję, nie zmęczenie, nie dumę. Poczułam się po prostu szczęśliwa. Tak szczęśliwa, że bez powodu się roześmiałam. Chciałabym, aby taki stan utrzymał mi się jak najdłużej. Mam ochotę poćwiczyć jeszcze wieczorem, ale nie wiem czy to dobry pomysł. Ewentualnie zrobię jakieś lekkie, bardzo delikatne ćwiczenia, lub pójdę na spacer z psem.
W każdym razie ukłon, dla wytrwałych, którzy dotrwali do końca tego wpisu. :D Trzymam za Was kciuki! Osiągajcie swoje cele, ale przede wszystkim bądźcie szczęśliwe.