Ostatnio dzieją się u mnie jakieś cuda. 3 dni przerwy w ćwiczeniach i prawie kilogram mniej? Pierwszy nowo poznany chłopak i strzał w 10? Niemożliwe staje się możliwe!
W ciągu ostatnich kilku tygodni waga nie była dla mnie łaskawa. Spadki były mizerne, albo nie było ich wcale. Ważyłam się prawie codziennie, szukałam iskierki nadziei, potwierdzenia że to co robię ma sens. I wciąż to samo, ale nie poddałam się. Dzisiaj w końcu ruszyło. Prawie kilogram w dół, ale zważę się i pomierzę dokładnie dopiero w piątek. Po równiuteńkich 4 miesiącach diety.
W piątek nie ćwiczyłam, miałam tak intensywny dzień, że wieczorem padłam jak mucha. W sobotę od rana w drodze (odwiedziny u babci), wieczorem robiłam za kierowcę siostry i jej znajomych (rozwoziłam ich po imprezie). Więc nie było kiedy. W niedzielę natomiast ogarnęła mnie jakaś niemoc, w kościele robiło mi się słabo, źle się czułam. Bolała mnie prawa łopatka, nie wiem czy jakiś nerwoból czy coś. W sumie boli mnie do dziś, ale mniej dokuczliwie. Wczoraj czułam się już trochę lepiej, ale jeszcze bez szału. Wsiadłam jednak na rower i 40 min popedałowałam, na najcięższym obciążeniu w miarę intensywnie. Dzisiaj też z samego rana był rower 40 min i rozciąganie. Jutro też nie odpuszczę.
Odnośnie mojej randki... Było wszystko tak jak być powinno :) Spędziliśmy razem miło ponad 3 godziny, pewnie siedzielibyśmy jeszcze dłużej gdybym nie miała ograniczonego czasu :) Później pisaliśmy cały wieczór i dziś przez cały dzień właściwie. Umówiliśmy się znów na czwartek (będzie miał wolne). I niewykluczone, że coś z tego będzie. Ale ciii, żeby nie zapeszyć :D
Odezwę się w piątek, z raportem co i jak z wagą i cm.
Trzymajcie się Kochane. Buziaki.
Asia.