Dziś, choć tańczyłam z nią po całej łazience, waga niezmiennie pokazywała 68 kilo. Nie spodziewałam się takiego wyniku i nawet przez chwilę chciałam go zataić;) Ale jak wspomniałam nie umiem kłamać, więc zmieniam pasek i wyznaję grzechy. A tych grzechów jest niemało: wczoraj ciąg czekoladowy (200 g czekolady z orzechami), przedwczoraj chipsy i trzy batoniki. Wino. Falafele smażone w głębokim tłuszczu. Chlebek z masełkiem. Naleśniki z dżemem. To wszystko z głupoty i z nudów. Ciekawe, co by było, gdybym nie biegała i nie ćwiczyła?
Ech, posypuję głowę popiołem i wracam na drogę cnoty, bo w maju zamiast pięknych sukienek będę musiała nosić wór pokutny.
annastachowiak1
9 marca 2016, 12:09Wracaj na dobre tory!Koniec przyjemnosci!
agnes315
9 marca 2016, 10:06To ile Ci przybyło po tej uczcie? Mi by przywaliło chyba ze 3 kilo, bo z niewinności mam kilo dzisiaj :(