wyrabiam sobie nowy zwyczaj - jak mam 'wolne ręce' wieczorem i wielką chęć żeby jeszcze czymś zagryźć, coś dorzucić do żołądka to zasiadam do kompa i piszę. Póki co udaje się wieczorami trzymać od lodówki z daleka.
Moja dieta jest spoko, wczoraj w menu był burger w wersji fit wiec kotlet z indyka i wszystko na zdrowo ale to mnie powstrzymalo przed opędzeniem czegoś na boku. Świadomosc, ze jest weekend a ja nie siedze o gotowanej kurze jakos poprawila mi nastroj. Dzis z moim mężczyzną wpadliśmy do cukierni w której - przysięgam - 3 minuty wystarczy żeby złamać najtwardszego zawodnika. Miała być tylko kawa ale skusiłam się na makaronika francuskiego sztuk 1 - jak sprawdziłam na necie to ma miedzy 84 a 100kcal. Nawet niech bedzie wariant pesymistyczny te 100kcal jakos przeżyje. Mąż poszedł w pyyyyszny sernik ale wg nowych porcji jakie jem to jego ciasto mogloby byc dla mnie pelnym posilkiem. Dałam radę odmówić sobie bezy Pavlowej co jest juz dobrym wynikiem ;)
Teraz siedzę i robię wszystko żeby tylko nie zająć rąk jedzeniem. Czuje pierwsze pozytywne zmiany po tym tygodniu - troche brzuch opadl, jestem bardziej nawodniona i chlupie mi ciągle woda w brzuchu :D ale już bez wywalonego brzucha do przodu. Nie jestem tez glodna o dziwo na tej diecie tylko ucze sie jesc wiecej warzyw co jest też w sumie dość nowe.. Zobaczymy jak bedzie dalej, w tym tygodniu delegacja wiec 3 dni jedzenia poza domem a hotel w ktorym nocuje ma prześwietną restaurację.. cieżko będzie odmówić
No nic, siadam poczytać jak się trzyma reszta Vitalii...Niech chudość i rozsądek będą z nami..
Katrain
12 listopada 2018, 08:46Super, ze jeden makaronik nie pchnął Cię dalej :) Małe przyjemności są przecież tez potrzebne, o ile są małe :)