Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
#od poniedziałku! cisnę!


To - jeśli dobrze liczę - moje już czwarte podejście do tematu i do smacznie dopasowanej. Dwa razy z sukcesem, ten drugi raz to ponad 20kg mniej ale niestety ostatnie półtora roku przyniosło 7kg w górę :( W kwietniu tego roku była jakaś nieśmiała próba ale raczej falstart niż konkret - i jakoś bardzo mnie to nie zaskoczyło bo motywacja wtedy była średnia.. Zarzuciłam dietę po dwóch tygodniach a afekty widzę w lustrze. I jak to bywa - do końca roku jest mocne postanowienie że będzie lepiej.

Kwestię wagi rozwałkowałam już chyba na każdą stronę i tak ostatnio skłaniam się ku myśleniu, że grubość poza kwestią zdrowotną i estetyczną to jest jeszcze stan umysłu. Odkąd pamiętam zawsze byłam mentalnie bardziej pulpet niż szczupła chociaz zdjęcia i BMI pokazują: w normie. Dla mnie zawsze 38 to było juz 'na granicy' i zawsze ten tyłek czy udzik był zbyt puszysty. Tak szczerze zadowolona byłam ze swojej wagi raz jeden te kilka lat jak na rozpędzonej smacznie dopasowanej zjechałam do 59kg i to był dla mnie stan ideał. Wciąż nie mogę się napatrzeć na te zdjęcia chociaż pamiętam, że samopoczucie było wtedy kiepskie (z obawy przed przytyciem nie dojadałam) a i mąż/przyjaciele/ rodzina mówili, że to już przesada i już jestem 'żylasta'.  W każdym razie długo nie udało się tego utrzymać - po kilku tygodniach ustabilizowałam do 62kg i to juz było pięknie ale wciąż z psychozą w tle że każdy kawalątek zakazanej pizzy czy też kanapki na kolację wygrubaszą mnie w sekundę. A ja tak kochałam moje ciuchy w rozm. S w których i tak 'bylam trochę gruba'!!!

W tzw. międzyczasie były stresy pracowe, brak motywacji, beznadzieja i popłynęłam. Powoli, powoli pojawiła się w codziennym menu nutella na śniadanie, pojawiły się fast foody na korpo-lunche i ocean wina (i innych drinków) żeby trochę się na tą rzeczywistość znieczulić. I dopłynęłam do momentu gdzie uczciwie trzeba bylo przyznać, że spodnie z szafy nie dopinają się para po parze.. A brzuch zrobił się nie do ukrycia.. Trzeba to ogarnąć bo poszłam w koszty a szkoda tych ciuchów które leżą.

Teraz plan jest zgoła inny bo i szczęśliwie udało mi się opuścić korpo i ogólnie jakoś chce się żyć! Teraz bez wielkiej spiny i życia na jogurtach ale po konkrecie. Plan powrotu do 62kg rozpisany na 3 miesiące i jak dobrze pójdzie koniec stycznia będzie finał redukcji i początek stabilizacji.Tym razem z bardziej realistycznym spojrzeniem na siebie (64kg to już będzie bardzo zacnie) i z pełnym szaleństwem: bo włączam do tego ruch!

Dosyć wymówek! :)

  • Katrain

    Katrain

    6 listopada 2018, 15:20

    Miałam podobną historię. Na SD spadłam do 48. Pózniej odbiłam do 56. Po porodzie 61. I w sumie było dobrze, ale jakoś tak człowiek chciał więcej. Wykupowałam dietę za dietą i odpuszczałam. Teraz działam na własną rękę. Powodzenia Tobie życzę:) Tym razem dasz rade :)

  • Tormiks

    Tormiks

    5 listopada 2018, 20:15

    Powodzenia:))

    • ChudszyModel

      ChudszyModel

      5 listopada 2018, 21:10

      Dzięki śliczne i nawzajem!

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.