Obiecuję sobie codziennie - od dzisiaj się odchudzam, będę ćwiczyć. I tak codziennie... od ponad roku. Zamiast chudnąć tyję i bardziej się pogrążam w nienawiści do samej siebie.
Trzy razy byłam na siłowni ale dzieci wróciły z wakacji i na siłownię dopiero od września pójdę ale i tak mam już w głowie wymówki że nie wyrobię sie z pracą przez powrotem maluchów z przedszkola jeśli będę chodzić na siłownię. Wiem, że to głupie gadanie ale mój mózg ma wymówkę na wszystko.
Wiem jak należy się zdrowo odzywiać, znam teorię, w praktyce też kiedyś było bardzo dobrze a teraz? To już ostatnie ciastko... Ok od jutra zaczynam dzisiaj taki ostatni cheat day. I tak codziennie...
W domu nie mogę przełamać się do ćwiczeń. Odkładam je na później, na wieczór chociaż wiem że wieczorem cwiczyć nie będę. Powinnam rano, najlepiej ok 11 - jak dawniej.
Mam do zrzucenia 12 kg. To moje jojo. Kiedyś miałam 76 kg, czułam się swietnie i kochałam ćwiczyć ale miałam problemy z błędnikiem długi czas, odzwyczaiłam się od ćwiczeń. Później święta u teściowej... przeprowadzka, dostęp do słodyczy i przepadło wszystko na co tak ciężko pracowałam :(
Chcę jednak walczyć o siebie. Chcę być szczupła, pewna siebie i szczęśliwa. Wiem, że ćwiczenia mi to szczęście dadzą. Potrzebuję jednak wsparcia z Waszej strony. Mogę na nie liczyć? Będę baaardzo wdzięczna :)