Boże, jak mi smutno. Zrobiłam to z nim i czuję, że popełniłam błąd, ogromny błąd. Powtórka z rozrywki, policzmy do 14 dni i po tej znajomości nie będzie śladu. Już dziś po pożegnaniu wymieniliśmy się ledwo dwoma zdaniami na mesendżerze. Na odchodne też przytulił mnie jakby z obowiązku. Koszmar, po prostu koszmar. Nawet nie było przyjemnie. Było obco, w zawstydzeniu, byle skończyć. Za pierwszym razem nie użyliśmy gumki. Po fakcie dopiero zorientowałam się, że 2-3 dni temu skończyły mi się dni płodne. Jeśli w moim cyklu zaszło jakieś drobne przesunięcie, a jego preejakulat okaże się być naszpikowany zwycięskim nasieniem będzie po prostu po mnie. To nie jest kandydat na chłopaka, a co dopiero na męża.
Za daleko to zaszło. Miotam się od chęci pomocy mu do pilnej potrzeby ucieczki z tej niebezpiecznej znajomości. K. jest alkoholikiem, nie pije od 9 dni. Nie ma pracy, nie ma wykształcenia. Pochodzi z rozbitej rodziny. Dzieciństwo spędzał u boku niezrównoważonej matki. Na swoim koncie ma bodaj wszystko, prócz pieniędzy - wyroki, zażywanie narkotyków, pociąg do wyuzdanego seksu i dwa tatuaże zrobione po pijaku. Bilans jest druzgocący.
To chyba przez ten marazm tak zgłupiałam. Nie pamiętam żeby ktokolwiek wcześniej tak mocno mnie komplementował i rozbawiał, ale podejrzewam, że to po prostu kwestia jego stylu bycia a nie tego, że rzeczywiście zrobiłam na nim wrażenie. On raczej nie robi na mnie wrażenia. Jest szalenie przystojny, całkiem zabawny i jego zapał do działania też mi w pewien sposób imponuje, ale poziom jego przemyśleń i stopień dojrzałości plasują się mocno poniżej średniej osób w jego wieku.
Trzeba to skończyć, ale jak to zrobić żeby obeszło się bez ofiar? Czy to w ogóle możliwe? A jeśli tak, to czyja ofiara będzie bardziej sprawiedliwa?