Jak już wspomniałam wcześniej - dziś odbył się mecz siatkówki. Rozgrywki dzielnicowe.
Grałyśmy z najłatwiejszym przeciwnikiem (paradoksalnie najbardziej znienawidzonym).
W pierwszym secie nie weszłam (cud, że w ogóle weszłam) i rozgromiłyśmy je.
(Co to w ogóle za idiotyzm, żeby seta grać do piętnastu?! Nawet w podstawówce grało się normalnie, czyli 25! Ugh!)
W drugim secie weszłam. Na rozegranie (sytuacja jest taka, że pan/trener nie wie, gdzie mnie stawiać, więc stawia tam, gdzie mu wygodniej - czyli jak nie ma rozgrywającej, to - siup! - jestem, nie ma ataku bądź są wszystkie rozgrywające - siup! - jestem na ataku!). Pochrzaniona jam. Wychodzi mi lepiej na rozegraniu, ale wolę atak. Na tym pierwszym czuję się bezpiecznie, na tym drugim pieprzę. No ale kto powiedział, że nastolatki są nieskomplikowane?
No i drugiego seta przegrałyśmy.
Jezuu, narobiłam tyle głupich błędów! Jedna zagrywka w aut, jedno przejście pod siatką, jedno gówniane przyjęcie na palce NIE MOJEJ PIŁKI (które przyczyniło się do punktu dla przeciwnika)...
Wygrałyśmy 2:1, ale wszyscy byli wściekli. Na drugi skład, bo zepsuł humory. Na pierwszy, bo w tie-breaku chrzaniły - a to z kolei przez drugi skład, który zepsuł im humor. Heh, co za życie;D
Jutro znowu gramy. Pan/trener (głupio mi go nazywać trenerem;p) już zapowiedział, że tym razem trafiam na atak.
Musimy wygrać. Pierwsze miejsce i warszawskie albo nic.
No pięknie.
Co do innych spraw, to znowu siedzę u siostry. Jakieś dwa tygodnie tym razem.
Już zdążyła mnie wkurzyć.
Upiekłam jej murzynka, wyobraźcie sobie, bo staruszka skończyła 28 lat. I mówię jej, że jak będzie rozpakowywać prezent, to ma się podzielić. A ona na to: "Nie, bo ty zaraz wszystko zeżresz!" No myślałam, że jej krzywdę zrobię. Jak już wyszła z domu, to oczywiście podkradłam 1/5 kawałka. Ze zwykłej złośliwości, pięknie:)
No ale karma i te sprawy... Jej chłopak zrobił obiad. Makaron z kurczakiem i pesto. Na Gacie Merlina - fanka Harry'ego Pottera nr 1 - jakie to było niedobre. I jeszcze mi tego nawalił jak dla całego pułku.
Błogosławieni ci, którzy to czytają. Czytać wypociny takiej marudy jak ja... dostałabym migreny przy pierwszych linijkach.
Pozdrawiam, sukcesów życzę! :)
maleducada
30 stycznia 2014, 09:14Narobiłaś mi ochoty na murzynka :D
Ciapkapusta
29 stycznia 2014, 22:20Ja na przykład lubię Cię czytać. Już wiem dlaczego-łączą nas gacie Merlina. =D