Mój pierwszy dzień nawrócenia mija, cóż, jako tako. Na śniadanko fantazja (fantasia? już się nie łapię w tych nazwach), w szkole dwie kanapki (podziękowania dla moich znajomych z klasy, są tacy mili i mają takie dobre kanapki), no i biały Kit-kat. Nie chciałam, upierałam się, że nie, ale mnie zmusili, przysięgam! Strasznie źle się czułam cały dzień, bolała mnie głowa (2 apapy nie pomogły -.- ), było mi zimno. Znajomi stwierdzili, że wyglądam jak trup, a oni są tak wspaniali, że w sumie kupią mi batona. Taa. W każdym razie pomógł dopiero przymusowy spacer (na tym mrozie!) z psem siostry (który nota bene zagląda mi właśnie przez ramię).
Najchętniej walnęłabym się na łóżko i poszła spać. Ale w życiu nie zawsze dostajemy to, czego chcemy. Także czeka mnie jeszcze dziś randka z matematyką, nie mogę się już doczekać:* Chociaż... niby jeden odcinek (tak, należę do grona ludu obsesyjnie oglądającego seriale) Supernatural nikomu nie zrobiłby krzywdy prawda? Tylko jeden...
No dobra, jeden, a potem
matematyka.
Ech, jeszcze podrzucę zdjęcie mojego obiadu. Makaron ze szpinakiem i fetą. Wygląda jak wygląda, ale smakuje zacnie:)
Supernatural, nadchodzę...!
Ciapkapusta
22 stycznia 2014, 16:22Widzę, że zaczynamy razem. :)
Ciapkapusta
22 stycznia 2014, 16:22Widzę, że zaczynamy razem. :)