Owszem poległam. Na początku sierpnia ważyłam 68,2 kg. Jak to się stało, że obecnie ważę 70,3 kg? Długa historia… Otóż dieta mnie zmęczyła. Diabelnie chciało mi się słodkiego i normalnego jedzenia. W końcu od prawie 10 miesięcy jadłam po 1000 kcal dziennie i odmawiałam sobie tego niemal wszystkiego, co kochałam najbardziej.
Na początku miał być to jeden dzień… Z jednego dnia zrobiło się pięć. Jadłam nawet po 20 000 kcal dziennie. Byłam pełna i jadłam dalej. Było mi niedobrze, wszystko mnie gniotło, ale jadłam… Doszło do tego, że z przejedzenia zwymiotowałam, odpoczęłam i znowu wzięłam się za jedzenie. To było straszne. Powiem, wam, że moje rozleniwione jelita nie przyjęły tego wszystkiego dość dobrze i nie mogły same poradzić sobie z tym wszystkim, co w siebie wrzuciłam. Zrobiła mi się nawet przepuklina. Wylądowałam w szpitalu… i to jedyny powód, dla którego żałuję tego, co stało się w sierpniu.
Nie szkoda mi tego, że nie mogłam powrócić do diety (co ostatecznie uczyniłam na początku września. W sierpniu wracałam na dietę po 5 dniach obżarstwa, po czym po dwóch dniach diety znowu ją przerywałam…), nie szkoda mi tego, że z 68,2 kg (początek sierpnia) przeskoczyłam na 77,7 kg (koniec sierpnia – waga szybko zaczęła spadać. Zeszła woda i zalegające w jelitach resztki), nie szkoda mi tego, że zmarnowałam dwa miesiące i odsunęłam trochę od siebie mój cel (bo przecież w końcu go osiągnę). Nie szkoda mi BO TO OBŻARSTWO BYŁO MI POTRZEBNE. Było mi potrzebne do tego, by zobaczyć, jaka niegdyś byłam żałosna, było mi potrzebne do tego, by docenić dietę, było mi potrzebne by zobaczyć, że wbrew pozorom o wiele lepiej czuję się jedząc lżej i było mi potrzebne do tego, by we wrześniu móc spokojnie i bez żalu wrócić na stare tory.
Doszłam jednak do wniosku, że nie mogę sobie więcej pozwolić na takie wyskoki – właśnie ze względów zdrowotnych. Dlatego teraz od czasu do czasu będę pozwalać sobie na jakiś mały wyskok. Żeby uniknąć ataków podobnych do tego, który miałam w sierpniu.
Od początku września waga bardzo szybko spada. To już prawie 7 kg. Co prawda marzenia o 63 kg na ślubie kuzynki są nierealne, ale przyjmuję to do wiadomości bez nadmiernego bólu. 63 kg? Jeśli nie osiągnę ich do października osiągnę do listopada.
A teraz zamierzam walczyć ze zdwojoną ;). Do końca roku muszę wyglądać perfekcyjnie!
________
P.S. Wagi paskowej nie zmieniam. Niech będzie 69 kg. W końcu niedługo ono, mam
nadzieję wróci ;). Zaktualizuję pasek dopiero pod koniec miesiąca. Mam
nadzieję, że wtedy będzie mniej niż 69 ;). Marzy mi się 67 kg ;). Buziaki
kochane!
fitnessmania
4 kwietnia 2017, 11:01Dziewczyny w odchudzaniu najważniejsza jest motywacja, ja np oglądam codziennie zdjęcia przed i po odchudzaniu, to mi daje niezłego powera, wam też to radzę, wpiszcie sobie w google - odchudzanie przed i po by Sasetka
mirabai
11 września 2011, 11:23wiem o czym piszesz....znam to....Trzymam kciuki za 67 ;) I gratuluje tak wielkiego sukcesu,50 kilo to naprawde niesamowita dycyplina! Pozdrawiam