Witam.
Ogólnie czas mija. Dieta trwa raz lepiej raz gorzej.
Czasami mam różnego typu zachcianki i niestety zdarza się im ulec. Kocham orzechy a teraz trwa na nie sezon. Są grzechem, które popełniam z premedytacją.
Trzeba przyznać, że dopadła mnie jakaś niechęć do ćwiczeń. Trwa już prawie drugi tydzień. Podobno po przeszło 2 miesiącach ćwiczenia powinny być nawykiem. U mnie chyba to idzie w inną stronę.
Ja potrzebuję kogoś z batem nad sobą.
Nie żebym nic nie ćwiczyła. W tym tygodniu tak jak wcześniej pisałam dzisiaj w końcu ćwiczyłam Chodakowską. Straszny wyczyn. (można się uśmiać). Może jeszcze jutro i w sobotę będzie jakaś aktywność i koniec bo w niedzielę jadę na jakieś durne szkolenie.
Durne bo jak większość takich imprez będziemy robić za zapełnienie sali, aby ktoś mógł dostać wynagrodzenie. Ktoś powie, że po co jadę. Jadę bo muszę, takie czasy. Papier się liczy. W mojej pracy szkolenie popycha szkolenie i może 5% z tego jest wartościowe. Dosyć biadolenia - przynajmniej spotkam się ze znajomymi.
O menu się nie rozpisuję. Jak zwykle raczej zmieściłam się w kaloriach, które założyłam ale orzechy to nie idealna dieta. Chyba czas na koniec sezonu. Za to z utęsknieniem czekam na zielone grapefruity.
Pozdrawiam.