Tytuł wpisu w pamiętniku odchudzania:
Kopenhaska ciąg dalszy....
24 czerwca 2010
Trzymam rygor diety ale niestety waga drgnęła minimalnie - nie takiej nagrody oczekiwałam za te wszystkie wyrzeczenia. Jestem trochę zawiedziona, ale pocieszam się tym, że im wolniej waga spada tym istnieje mniejsze prawdopodobieństwo efektu jo-jo. No przecież muszę się jakoś pocieszać:-)
Za chwilę - o ile Maluszek mi na to pozwoli - zabieram się za robienie tortu dla mojego syna. Dzisiaj ma urodziny. To ma być tort w wersji light, ponieważ ideą odchudzania (chociaż może bardziej ideą zdrowego odżywiania) zaraziłam swoje dzieciaki. W naszym domu od jakiegoś czasu przestała gościć cola i inne gazowane napoje, słodycze pojawiają się niezwykle rzadko ( w weekendy i przy takich okazjach jak dzisiaj), staram się im uzmysłowić kaloryczność niektórych produktów , żeby jadły bardziej świadomie. Oczywiście nie zawsze się to udaje, ale kropla drąży skałę...:-).
Potem planujemy zjeść coś poza domem - zawsze tak świętujemy urodziny w naszej rodzinie. I już się zastanawiam co ja będę jadła???. Zostać przy wodzie, czy zrobić wyłom i zamówić sobie jakąś sałatkę? To są pytania egzystencjalne:-)
Ćwiczę nadal. Nawet zaopatrzyłam się w hula hop - ale kręcenie kółkiem powyżej 10 minut nudzi mnie:-(. Muszę sie zmobilizować do jeszcze większej aktywności fizycznej, żeby podkręcić swój metabolizm - naczytałam się na ten temat tylu mądrych artykułów i wiem, skąd te przestoje wagowe. To obrona mojego organizmu (sic!). A ja Cię tak bardzo proszę - poddaj się już, nie walcz! Ale mój organizm próśb nie słucha...
walia
25 czerwca 2010, 10:57szybki marsz, stepper czy inne i mogę sobie pozwolic na każde danie (np. wczoraj zjadłam lazanię, dwa kawałki tortu, dwa placka, smażoną kiełbasę, ale i tak waga mi spadła -0,3 z dnia na dzień!), i mimo wszystko 0,5 kg tygodniowo odhaczam - kiedy stosowałam restrykcyjną dietę, a cwiczenia były tak sobie, to nie chudłam prawie wcale (-0,1 na tydzień!), ważne by rozgrzac się przez 20 min i potem już się spala kalorie. 10 min ruchu hula-hop to za krótko, acha i jeszcze ważne, by byc przynajmniej 1,5h po jedzeniu. 3mam kciuki :)
Zoozanna
24 czerwca 2010, 14:27No właśnie, to jest niesprawiedliwe, jak nie wiem co. Męczysz się, trzymasz dietę, ćwiczysz, a ta okropna waga gra Ci na nosie i tylko czyha na nasze załamanie. Nie ma takiej mozliwości, musimy ją przetrzymać, jesteśmy przecież silne babki. Dążymy do celu, stopniowo i bez szaleństw. Po co nam jojo??? Wiesz, w tym przekonywaniem rodziny do dietetycznego jedzenia coś jest. W moim domu też napoje gazowane już się nie pojawiają, a zamiast ciasta na weekend robię galaretki owocowe same lub z jogurtem. Na początku wszyscy dziwnie się takim deserom przyglądali, a jak w ostatnią sobotę nie zrobiłam, to zaglądali do lodówki z nadzieją. PS. Mam to szczęście, że moja siostra szyje i przeróbki nie sprawiaja jej żadnego problemu. Niestety nie wszystko da się przerobić, ale w takich chwilach powtarzam sobie, że jak już schudnę tyle, ile chcę, kupię sobie taaakie pięęękne noooowe ciuchy... Pozdrawiam.
wandalistka
24 czerwca 2010, 14:06trochę dziwne że ta waga tak spada minimalnie:( zwłaszcza że włąsnie w pierwszych dniach spada najszybciej...nie wiem o co chodzi:( może jednak wcześniej nie pilnowałas jej dokładnie? jak pójdziesz na miasto cos zjeść to też juz będzie klapa....zobaczymy czy to sie zmieni. Powodzenia:) i wszystkiego najlepszego dla synka:))